O matko! Jak to było z tym porodem?
Ten post będzie długi, więc zawczasu ostrzegam :)
Zwieńczeniem etapu, gdzie #borówkawbrzuchu było oczywiście jej przyjście na świat. Przeżyjmy to jeszcze raz :) Nie będzie tu krwawych szczegółów tego, jak poród przebiega, ale starałam się opisać wszystko to, co się wydarzyło dokładnie tak, jak to zapamiętałam.
W terminie porodu zgłosiłam się na KTG. Nie czułam zbliżającego się rozwiązania - ale zgodnie z zaleceniem lekarza prowadzącego dzielnie przytuptaliśmy na zapis tętna Maluszka. Iście PRLowskim powietrzem powiało na Izbie Przyjęć Gin-Położniczej w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim. Odczekałam "jedynie" prawie 5 godzin pomiędzy zapisem KTG, a konsultacją lekarską. Wszystko po to, by dowiedzieć się, że to jeszcze nie czas i pora na wyborówkowanie. W oczekiwaniu - tym 5-godzinnym maratonie myśli wszelakich, targały mną różne emocje. Począwszy od zmęczenia, przez frustrację spowodowaną kolejką, aż do zniechęcenia i znużenia. Ponadto byłam zła, bo na KTG musiałam być sama - położna nie zgodziła się na obecność Wybranka Serca tłumacząc, że pokój do KTG jest przechodni i pacjentki z Izby Przyjęć paradują w szpitalnych spódniczkach do badań ginekologicznych. No niech jej będzie. Dodatkowo byłam nieco głodna - nie spodziewaliśmy się tak długiego oczekiwania, więc w międzyczasie Wybranek Serca biegł do sklepu po prowiant, by przeżyć siedzenie i oczekiwanie.
Zwieńczeniem etapu, gdzie #borówkawbrzuchu było oczywiście jej przyjście na świat. Przeżyjmy to jeszcze raz :) Nie będzie tu krwawych szczegółów tego, jak poród przebiega, ale starałam się opisać wszystko to, co się wydarzyło dokładnie tak, jak to zapamiętałam.
![]() |
dzień przed wyborówkowaniem! |
W terminie porodu zgłosiłam się na KTG. Nie czułam zbliżającego się rozwiązania - ale zgodnie z zaleceniem lekarza prowadzącego dzielnie przytuptaliśmy na zapis tętna Maluszka. Iście PRLowskim powietrzem powiało na Izbie Przyjęć Gin-Położniczej w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim. Odczekałam "jedynie" prawie 5 godzin pomiędzy zapisem KTG, a konsultacją lekarską. Wszystko po to, by dowiedzieć się, że to jeszcze nie czas i pora na wyborówkowanie. W oczekiwaniu - tym 5-godzinnym maratonie myśli wszelakich, targały mną różne emocje. Począwszy od zmęczenia, przez frustrację spowodowaną kolejką, aż do zniechęcenia i znużenia. Ponadto byłam zła, bo na KTG musiałam być sama - położna nie zgodziła się na obecność Wybranka Serca tłumacząc, że pokój do KTG jest przechodni i pacjentki z Izby Przyjęć paradują w szpitalnych spódniczkach do badań ginekologicznych. No niech jej będzie. Dodatkowo byłam nieco głodna - nie spodziewaliśmy się tak długiego oczekiwania, więc w międzyczasie Wybranek Serca biegł do sklepu po prowiant, by przeżyć siedzenie i oczekiwanie.
Pamiętam, że powiedziałam wtedy Wybrankowi Serca, że jeśli nie zostanę w szpitalu to mam dwie zachcianki przed porodem jeszcze: pizza w Topolino oraz zakup lustra do domu. W drodze powrotnej zjedliśmy kolację w przytulnej, maluteńkiej knajpce tuż obok nas. W sobotę zaś poczyniliśmy ostatnie zakupy - i lustro zawisło w przedpokoju. Swoją drogą pierwszy raz od kilku miesięcy miałam tak duże lustro i mogłam zobaczyć, jakim arbuzem okrąglakiem jestem tuż na finiszu ciąży, hah! Już na zakupach czułam, że coś się dzieje. Czułam - jakże dziwne dla mnie, bo analogiczne do miesiączkowych - bóle podbrzusza. Człowiek jednak przez 9 miesięcy ciąży może się odzwyczaić od tego, jak upierdliwe jest miesiączkowanie. Koniec końców w nocy z soboty na niedzielę zdecydowaliśmy się pojechać ponownie na Izbę Przyjęć. Dla świętego spokoju- wszak pierworódka ze mnie i nic a nic o porodzie w kontekście doświadczeń własnych nie wiem. Formalności, badania, KTG, USG i decyzja, że zostajemy w szpitalu, choć nie rodzę. Ląduję na Patologii Ciąży, o czym nie informujemy naszych rodzin. Wszystko dlatego, że nazwa oddziału od razu straszy, a nie ma sensu siać paniki,bo absolutnie nic się nie działo niepokojącego.
Niedziela zaś powitała mnie coraz silniejszymi skurczami i bólami. Najpierw były po prostu dotkliwe. Potem nasiliły się, ale zapisy na porannym KTG nie wskazywały, że wieczorem urodzę. Za to popołudniowe wskazywały już nieco bardziej. Ja sama zwijałam się z bólu i popłakiwałam. Kojąco działał mocny masaż pleców, szczególnie podczas skurczy. Opisując próg bólu położnej jako miesiączkowy, tylko na skraju mojej wytrzymałości, dowiedziałam się, że to jest dopiero łaskotanie i za kilka godzin poczuję to wszystko mocniej. No i miała rację kobiecina! Podczas wieczornego obchodu zgłosiłam nasilające się skurcze. Znów badania i decyzja, że schodzimy na porodówkę, bo za parę godzin urodzę. Telefon do Wybranka Serca, by wracał do szpitala. Miałam nawet czas na prysznic, co rekomendowały położne, bo jak wiadomo po porodzie od razu pod wodę nie wskoczysz.
Na porodówce znalazłam się ok 21:40 i nagle okazało się, że właśnie kończę I fazę porodu i zaraz Borówka pojawi się na świecie. Nagle wszystko przyspieszyło. Bardzo miły i profesjonalny zespół położnych przywitał mnie i instruował na każdym kroku. Nie czułam się ani przez moment niekomfortowo. Przyznam szczerze, że jestem zaskoczona tym, że I faza porodu trwała u mnie tylko 5 godzin. Faza II, zgodnie z informacją z dokumentacji medycznej, zajęła mi kwadrans. Także ten tego - nic tylko rodzić! Borówka pojawiła się na świecie z krzykiem - w iście filmowym stylu. Rzeczywiście jest tak, że ten moment, kiedy kładą Maluszka na Tobie rekompensuje wszystkie niedogodności porodu, jakie by one nie były :)
W kwestii znieczulenia w mojej sytuacji - bardzo dynamicznie przebiegającego porodu - pozostał mi gaz wziewny. Nastawiałam się na inny rodzaj znieczulenia, ale było na to zwyczajnie za późno - a Borówce się mocno śpieszyło, by przyjść na świat. Rzeczywiście gaz daje ukojenie i uśmierza ból. Ważne jednak, by nauczyć się obsługiwać ustnik i mocno dociskać przycisk dozujący. Mnie to zajęło chwilę i nie była to chwila przyjemna, ani warta zapamiętania. Nie bądźcie więc mną i szybko nauczcie się go obsługiwać. Unikniecie wtedy ataku paniki, a i ból będzie zdecydowanie mniejszy. Na pewno był też taki moment, kiedy przy gazie prawie odleciałam na moment między skurczami.
Pobyt w szpitalu wspominam miło. Naprawdę. Bardzo duże zainteresowanie, opieka położnych i neonatologów. Borówka była ze mną praktycznie cały czas - poza chwilami, kiedy wyjeżdżała w kuwetce na badania. Sala 3-osobowa, a towarzystwo miłe i sympatyczne. Uważam natomiast, że szpital nie jest najodpowiedniejszym miejscem do budowania więzi z nowo narodzonym człowiekiem - zdecydowanie lepiej wychodzi to we własnym domu. Być może dysponując salą wyłącznie dla siebie, mając więcej intymności, ciszy i spokoju, byłoby to łatwiejsze.
Pierwsze dni w domu były dla mnie czasem, kiedy zamiast leżeć - sprzątałam. Nie dlatego, że przestrzeń tego wymagała - nic z tych rzeczy. Zwyczajnie jest to moja metoda na odreagowanie stresu. Nie od dziś wiem, że mając porządek wokół siebie jest mi po prostu przyjemniej. Jak można się domyślać - choć nie lubię tego określenia, bo nikt nie powinien domyślać się niczego - żywotność i mobilność kobiety w okresie wczesnego połogu bywa różna. Jedne nie odczuwają żadnych upierdliwości urodzenia dziecka, inne zaś ledwo się ruszają. Z perspektywy czasu widzę, że u mnie to wszystko było do przeżycia. Obyło się bez leków przeciwbólowych i bez jakichś większych dramatów. Dyskomfort to dyskomfort.
Nadal stoję na stanowisku, że w tym pierwszym okresie jedynym i najważniejszym wsparciem kobiety jest jej partner. Nie matka, nie teściowa, nie rodzeństwo, nie przyjaciele. Partner. Ojciec. Wybranek Serca. Nazwij go jak chcesz - ważne, że jest z Tobą i Cię wspiera. Jestem tą szczęściarą, która ma obok siebie kogoś takiego. Tym bardziej, że pierwsze, co zmienia się po porodzie to gospodarka hormonalna. Podobno mówią na to baby blues, ale jak poczytałam sobie co nieco o tym, uznałam, że to troszkę jak dorabianie ideologii do tego, że hormony szaleją po rozwiązaniu ciąży, a dotychczasowa organizacja życia wywróciła się do góry nogami. Mimo, że przez te 9 miesięcy mentalnie i fizycznie kobieta przygotowuje się do macierzyństwa, te pierwsze dni po porodzie mogą być różne. Dlatego też to wsparcie jest ważne. Drugą ważną sprawą jest zakaz odwiedzin w tym okresie. Uważam, że te pierwsze tygodnie to nie jest czas na tabuny rodziny gotowej obcałowywać Maluszka. Po pierwsze dlatego, że nowo powiększona rodzina potrzebuje ciszy i spokoju. Po drugie - ze względów czysto higienicznych i zdrowotnych bezwzględny zakaz odwiedzin dotyczy osób z katarem i innymi infekcjami.
Reasumując moje odczucia dotyczące porodu i pobytu w szpitalu: jest to czas, kiedy to ja, moje ciało i moje dziecko jest najważniejsze. Nie spotkałam się ani z szyderą, ani z traktowaniem z góry przez personel szpitala. Jedyne zastrzeżenie mem do położnej z Izby Przyjęć, która była dość oschła w interakcji. Taka oschłość moim zdaniem nie pomaga w stresie towarzyszącym zbliżającemu się porodowi. Cieszę się, że finalnie zdecydowałam się na poród w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim. Nie zawiodłam się, mam miłe wspomnienia, które wręcz zachęcają, bo nie poprzestać na jednej Borówce :)
Reasumując moje odczucia dotyczące porodu i pobytu w szpitalu: jest to czas, kiedy to ja, moje ciało i moje dziecko jest najważniejsze. Nie spotkałam się ani z szyderą, ani z traktowaniem z góry przez personel szpitala. Jedyne zastrzeżenie mem do położnej z Izby Przyjęć, która była dość oschła w interakcji. Taka oschłość moim zdaniem nie pomaga w stresie towarzyszącym zbliżającemu się porodowi. Cieszę się, że finalnie zdecydowałam się na poród w Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim. Nie zawiodłam się, mam miłe wspomnienia, które wręcz zachęcają, bo nie poprzestać na jednej Borówce :)
Brak komentarzy: