Zdroworozsądkowo o seksie i takich tam.

Posty o seksie do popularnych chyba nie należą. Do częstych na tym blogu pewnie też nie. A szkoda wielka, bo o seksie warto rozmawiać. Nie mam tutaj na myśli porównywania wielkości kobiecych piersi, czy męskiego fallusa, a zwyczajną rozmowę o tym, co człowiek w tej konkretnej dziedzinie swojego życia lubi, a czego nie. Co go kręci, a co obrzydza. Dziś jednak zamiast dzielić się pikantnymi szczegółami mojego życia intymnego, chcę wam napisać co mnie życiowo boli. Jest tego dużo, więc jeśli zaciekawił cię wstęp - kliknij i wskocz po więcej! :)



Zacznę może od tego, że mam hopla na punkcie naszego polskiego ustawodawstwa w kwestii zdrowia człowieka. Konkretnie: w kwestii zdrowia reprodukcyjnego. Zaraz zapytasz: hejże, hola, co to takiego, nie znam terminu, o czym ty piszesz, dziewczyno?! Zdrowie reprodukcyjne to termin, który się w Polsce jako taki nie przyjął. Publikacje na ten temat można policzyć na palcach jednej ręki. Zdrowie reprodukcyjne to całokształt starań jakie podejmujemy my jako jednostki oraz całe społeczeństwo zapewniając sobie wzajemnie najlepszy dostępny system opieki zdrowotnej ukierunkowanej na edukację seksualną, wysoką jakość opieki okołoporodowej, antykoncepcję oraz ochronę prawa do aborcji. Tak, prawo do terminacji to nadal prawo, a nie stygmaty.

Wiecie co boli mnie jako kobietę najbardziej? W rządzie i w resorcie zdrowia nadal jest bardzo wielu mężczyzn, a i kobiety zazwyczaj w wieku, w którym na ogół już nie rodzi się dzieci. Ci właśnie ludzie pchają nam się bezczelnie do łóżek i decydują za nas w kwestii tak bardzo intymnej jak seks. Ale nie tylko o sam seks chodzi. A dzieci? Kto powiedział, że ludzie uprawiają seks tylko wobec chęci rozmnażania się? Po to mamy antykoncepcję w formach wszelakich, by samemu decydować czy i kiedy będzie nas więcej. To, że dla wielu ludzi bobas i tak bywa zaskoczeniem mogę przemilczeć. Niestety w większości przypadków wynika to z luki w edukacji. A kogo mamy winić za edukację? Mówicie, że szkołę, a może rodziców? Ja mówię, że system. To system zawodzi. Wiecie, to takie zabawne- czytać rekomendacje w kwestii przygotowania młodego człowieka przez szkołę do pełnienia ważnej społecznie roli życiowej. Ja te rekomendacje znam i nie wyglądają one tak źle. Serio, serio:
Wedle zaleceń edukacja seksualna powinna być neutralna światopoglądowo i ja to bardzo cenię. Tylko cóż z tego, jeśli podręczniki opisują życie seksualne jedynie w kontekście związku małżeńskiego? W każdym innym przypadku seks postrzegany jest w kategorii grzechu, czyli mniej lub bardziej widać wpływ wyznania na kierunek kształcenia o seksualności. Ale tak być nie powinno- wyznanie jest kwestią bardzo indywidualną i nie powinniśmy być wszyscy wrzucani do jednego worka. Ja na przykład zostałam wychowana w wierze katolickiej, nie wiem czy bóg istnieje, czy też nie i nie zaprzeczam kategorycznie jego istnienia. Czasem patrzę na zachowanie młodych ludzi, w szczególności narzeczonych, dla których kościół nie istniał przed ślubem. Tak poskramiana przez wiarę większości Polaków 'rozwiązłość seksualna' czyli zwyczajnie świadomy wybór partnera niekoniecznie wiążący się z zachowaniem czystości znika magicznie, gdy młodzi chcą się pobrać. W większości przypadków nie robią tego nawet dla siebie. Rodzina chciała, narzeczona naciskała, co ludzie powiedzą - to tylko kilka argumentów tak znanych nowożeńcom, którzy uginają się pod naporem innych osób. I tak jak narzeczeni uwięzieni w szablonie wypracowanym przez swoich rodziców, tak i seksualność człowieka w polskim prawie jest zaszufladkowana. Kobieta jest uprzedmiotowiona - ma działać jak inkubator dla nowego życia. Jak się jej coś nie podoba - ma siedzieć cicho i ani pisnąć. 
W kwestii antykoncepcji źle nie jest, ale ellaOne wywołała falę oburzenia kilka miesięcy temu. No bo jak to tak - dawać kobietom możliwość decydowania o tym, czy jednak ma mieć dziecko i czekać do miesiączki w oczekiwaniu na upragnione krwawienie po niezabezpieczonym stosunku lub gwałcie? No toż to skandal i granda! Jak się puszczała na prawo i lewo to jej problem. A jeśli zgwałcił ją ojciec albo brat, albo kolega z klatki obok- to też tylko jej problem? No jak zgwałcił, to pewnie dała ku temu powody. Życie częściowo opiera się na ocenianiu wszystkiego po okładce, ale nigdy nie jest tak, że to co widzisz, jest tym co widzisz. 
Blokada prawa do terminacji ciąży w moim odczuciu, a popartym literaturą przedmiotową, wynika z kilku przyczyn. Na pierwszy plan wysuwa się znów kwestia wiary - w tym również klauzuli sumienia pracowników sektora medycznego. Potem nagle okazuje się, że kobiety należy traktować jak ułomne stworzenia, które gdyby udostępnić im terminację ciąży ot tak - korzystałyby z niej namiętnie i namolnie traktując zabieg jako kolejną, skuteczną metodę antykoncepcyjną. Na końcu pozostaje kwestia stygmatyzacji kobiet, które zabieg mają za sobą. Bo to, że ciąż usuwa się w Polsce ok 400-650 rocznie to statystyka oficjalna. A podziemie aborcyjne kwitnie- tak w kraju, jak i poza jego granicami. 

Gdyby ktoś pytał, czy istnieje rozwiązanie kwestii raczkującego progresu w kwestii zdrowia reprodukcyjnego, odpowiedź brzmi: tak. To nie jest tak, że aby poprawić jakość należy pacjentowi dać wszystko za darmo. Gdyby zacząć od rzetelnej edukacji seksualnej, opartej na przesłankach medycznych i wiedzy opartej na dowodach, a nie gusłach, przesunięcie wieku urodzenia pierwszego dziecka byłoby jeszcze bardziej widoczne, niżli aktualnie. Gdyby pacjentki miały świadomość swoich praw w zakresie zdrowia seksualnego - umiałyby walczyć o swoje. Gdyby personel medyczny pracował zgodnie z powołaniem i rzetelnie wykonywał swoje zadania - nie mielibyśmy tak głośnych medialnie, a jakże dramatycznych  tak zupełnie prywatnie, spraw gdzie ordynator oddziału decyduje za swoich pracowników o prawie pacjentki do aborcji. Gdybyśmy tylko szanowali się wzajemnie i patrzyli na siebie jak ludzie - życie byłoby prostsze. 

Pozdrawiam 
Paulina M

1 komentarz:

Obsługiwane przez usługę Blogger.