Lekarstwo na lęk nie istnieje

05 listopada
O tym, że nie żyjemy w kraju dla ludzi szczęśliwych pisałam tutaj. Bardzo ten tekst lubię i wracam do niego często. Poniekąd dzisiejszy wpis będzie o szczęściu. Ale tylko poniekąd. Tak generalnie będzie o lękach. Moich lękach.


Jedną z zasad, którymi kieruję się w swoim życiu jest unikanie problemów.
Chodzi mi tutaj zdecydowanie o przyziemne sprawy typu: jak nie dać się okraść, nie pyskować nawalonemu dresowi, etc. Zauważyliście, że u nas paradowanie ze smartfonem na wierzchu czy portfelem od razu budzi mieszane uczucia? Pozostawienie otwartej torby w środkach komunikacji miejskiej prawie od razu zaowocuje tym, że ktoś dzielnie będzie próbował włożyć do niej łapę. Mawiamy w tego typu sytuacjach, że kusimy los. Sama powtarzam to sobie dość często. Czy jednak nie wydaje się dziwne, że żyjemy w czasach takich, że musimy nadmiernie dbać o swoje dobra? 

Nie dbamy o nie dlatego, że są tak kruche, ale dlatego, że tak łatwo je możemy stracić. Nauczona doświadczeniami zarówno swoimi (telefon wyrwany w tramwaju - 9 lat temu) jak i innych (utracone dokumenty/telefony/pobicia - kilka razy w roku) wypracowałam sobie swój poziom ostrożności. Nie paraduję po mieście z telefonem w rękach czy przy twarzy jeśli sytuacja tego nie wymaga. Bankomaty wybieram raczej te zlokalizowane jako osobne pomieszczenia. Nie lubię ścian płaczu, jak żartobliwie określam maszynę wypluwającą banknoty, bo nie mam żadnej kontroli nad tym kto za mną stoi i jak blisko stoi. Jakieś 2 lata temu, pamiętam doskonale, że była to jesień, właśnie przy takiej ścianie płaczu zwróciłam uwagę rosłemu chłopaczkowi, że chyba trochę za blisko mnie stoi. Obruszył się i strzelił focha, że niby go obrażam COŚ sugerując. No przepraszam bardzo, ale na chodniku w szerokości 4 metry można nie stać za plecami drugiej osoby, obcej osoby. Staram się nie podróżować sama nocą, choć od ponad 10-ciu lat mieszkam w dużym mieście i nocne powroty zdarzały się regularnie swego czasu. Zakrywam dłonią klawiaturę terminala płatniczego, gdy robię zakupy. Z reguły nie podoba mi się, gdy ktokolwiek każe podać sobie moją kartę płatniczą bądź dokument tożsamości. Z moją lustrzanką mam na przykład silny związek ekonomiczno-emocjonalny i bardzo rzadko wychodzimy razem do ludzi. 

Złapałam się ostatnio na tym, jak bardzo ostrożna jestem. Jednocześnie bardzo smuci mnie fakt, że żyjemy w tak skonstruowanej rzeczywistości w jakiej żyjemy. Nie możemy oczekiwać od ludzi, że będą uczciwi. Gdy chcesz kupić sobie telefon na abonament dokładnie czytasz umowę przed podpisaniem. Nie robisz tego, bo lubisz czytać maciupeńkie litery, a dlatego że boisz się bycia oszukanym. Kupując jakikolwiek przedmiot sprawdzasz przedtem jaka jest procedura reklamacyjna, bo a nuż okaże się, że będzie problem. Nie pozwalasz sobie, by twoje dobra niekoniecznie luksusowe wypadały ci z kieszeni, bo wiesz że już ich nie zobaczysz. Żyjemy w czasach kiedy pozostawiony na ławce telefon znajduje swoje miejsce w ciepłej kieszeni przypadkowego przechodnia. Portfel rzucony pod śmietnikiem przy dobrych wiatrach będzie zawierał dokumenty właściciela, ale kart i gotówki w nim nie ujrzysz. Skradziony rower kupisz przypadkiem na portalu aukcyjnym. I tak dalej i tak dalej - przykładów można mnożyć. czasem się zastanawiam, co i kto daje komukolwiek prawo do pozbawienia nas czegokolwiek? Zauważyliście te schematy, które widzę i ja? Gdy ktoś zostaje napadnięty i pobity od razu słyszysz komentarz, że pewnie się należało. Jeśli stracisz telefon to zazwyczaj sam sobie jesteś winny. Zgwałcona kobieta tak naprawdę nie przeżyła gwałtu, tylko długo się opierała pokusie. Kto uzurpuje sobie prawo do umniejszania nam i pomniejszania naszego majątku? Mawiają, że okazja czyni złodzieja. Pytam więc, jakim człowiekiem trzeba być, by okradać drugą osobę? Jak można odbierać komuś to co jest jego własnością? Jak można odzierać człowieka z godności przekraczając jego strefę komfortu, rozjeżdżając ją, by w resume uznać, że to jego wina? Ja nie mam tutaj na myśli 'pożyczania' ketchupu z kuchennej półki, a odbieranie ludziom ich własności na którą często bardzo ciężko musieli sobie zapracować (choć swoją drogą dobry ketchup też swoje kosztuje). 

Żyję w czasach kiedy człowiek nie ufa drugiemu człowiekowi. Pojęcie bezpiecznego poziomu zaufania wobec obcej osoby kompletnie nie istnieje. Z góry wrzuca się wszystkich do jednego wielkiego wora podpisanego WYKORZYSTYWACZ. Co ciekawsze znam osoby które są podobnego zdania i wszyscy się dziwimy, dlaczego w istocie tak jest? Dlaczego nie możemy polegać na uczciwości innej osoby i przyjmujemy smutne założenie, że tej cechy mu braknie? I doszłam sobie dziś do wniosku, że niezależnie od powodu, dla którego świat wygląda tak jak ten opisany powyżej , nie są to sytuacje pożądane. Chodzi mi o to, że mimowolnie każda sytuacja życiowa generuje dodatkowy stres. Nie żebym była fanką bezstresowego podejścia, co to to nie. Chciałabym, żeby dobrze mnie zrozumiano: dodatkowy stres powstaje w tych sytuacjach życiowych, w których mamy kontakt z innymi ludźmi. Tak na dobrą sprawę kto zabroni jakiemuś baranowi wyrwać ci portfel, gdy płacisz za zakupy w Biedrze? Swoją drogą byłam ostatnio w jednym ze sklepów tej sieci, gdzie kasy w wersji mini są usytuowane 1,5 m od wyjścia, a terminal płatniczy mam na wysokości...oczu. Rzeknie ktoś zaraz, że normy prawne trzymają nas, ludzi w ryzach. A czy perspektywa kary odstrasza kogoś, dla kogo normy i zakazy nie istnieją? Szerokie grono ludzi, o których powiedziałabym, że zachowaniem i stylem życia przypominają patologię życia społecznego, w nosie ma fakt, że za pobicie czy kradzież mogą spodziewać się przykrych konsekwencji. Dla nich jest tylko tu i teraz. I to 'tu i teraz' powtarzane przez setki osób każdego jednego dnia bardzo mnie smuci i sprawia, że nie czuję się w tym kraju bezpiecznie. Czy to już czas na naukę samoobrony i noszenie gazu pieprzowego zamiast fiolki ulubionych perfum? 



Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.