Trening i odżywianie #10

Czas wrócić na właściwe tory.
Nie będę udawać, że jestem tak zapracowana, że nie mam czasu na siłownię. Nie jest tak. Jestem wdzięczna za komfort pracy w normalnych porach, bo wielu ludzi tego komfortu nie ma i zapieprza na 12-godzinnych zmianach. Mam swoje bardziej i mniej męczące dni, które przeciągnęły się w ostatnie miesiące. A to przeziębienie, a to chroniczne niedosypianie, a to stres. To wszystko kumuluje się we mnie do pewnego momentu. Do czasu, gdy to wszystko się we mnie zagotuje i nim wybuchnie, jestem w stanie chodzić na treningi i robić na nich to co mam robić.


Mam od grudnia swój chytry plan ułożony w głowie.
Aktualnie chodzę do dwóch siłowni jednocześnie. Swoją drogą to chodzenie to trochę powiedziane na wyrost, bo z różnych powodów wspomnianych wyżej moje treningi się mocno rozluźniły. To co jednak jest ciekawe i bardzo ważne dla mnie to fakt, że moje ciało zyskuje mimo, że nie ćwiczę tak regularnie jak np. wiosną. W grudniu chciałabym rozhuśtać nieco swoją przemianę materii i zamierzam to zrobić dwutorowo. Wszystko po to, by w nowy rok wkroczyć z konkretnymi założeniami co do pracy nad swoim ciałem.

Trening

Zwiększając ilość treningów do 4-5 tygodniowo ze zwróceniem uwagi na sensowny trening skoordynowany z możliwościami miejsca, w którym ćwiczę uda mi się polepszyć tempo przemiany materii. My Fitness, który nie jest oblegany rano doskonale sprawdzi się u mnie do trenowania górnych partii ciała. CityFit to miejsce, gdzie naprzemiennie ludzie ćwiczą i się lansują. Niezmiernie bawią mnie poczynione tam obserwacje w przerwach między jedną w drugą serią ćwiczeń. Poza tym jej przewagą jest całodobowy dostęp, a przyznam, że czasem wybieramy sobie specyficzne godziny na ćwiczenia. Przy ćwiczeniach pleców i klatki muszę bardzo popracować nad poprawnością wykonywania powtórzeń. Lepiej zrobić ich mniej, a dobrze niż więcej i potem cierpieć z bólu przy kontuzji. Z treningu dolnych partii ciała zdecydowanie najbardziej lubię wypychanie ciężaru na suwnicy na zmianę z przysiadami z kettlami. Co do samego wypychania to zależnie od dnia i wszystkich innych czynników życiowych ćwiczę w kombinacji 15x50kg, 10x60kg, 5x70kg lub 3x60kg. Był taki radosny moment kilka miesięcy temu, że udało mi się ostatnie 5 powtórzeń wykonać z obciążeniem 100kg, ale zrezygnowałam z agresywnego progresu na rzecz dokładności tego co robię. Za ciekawe urozmaicenie przy wypychaniu uznałam wypychanie jedną nogą w siadzie bokiem na maszynie. Wygląda to bardzo śmiesznie, ale nawet przy obciążeniu sięgającym 20-30kg na nogę mięśnie palą niemiłosiernie. Co dziwne, bardzo spodobały mi się ćwiczenia kształtujące klatkę, plecy oraz barki, mimo że po tych dniach dwa następne zwyczajnie cierpię i nie podnoszę rąk ponad głowę. Powstała również idea, by raz w miesiącu dorzucić sobie basen do aktywności fizycznej - bardzo mnie to kusi, choć pływaczka ze mnie marna i wciąż się uczę. Ale idea zacna i do wcielenia w życie. 



Odżywianie

Idąc śladem mojej siostrzenicy, która zrezygnowała jakiś czas temu z produktów pochodzenia zwierzęcego, a ostatnio również z konsumpcji ryb, myślę czy by nie przeorganizować jadłospisu. Mam problem z włączaniem do żywienia warzyw, za to z mięsem nie mam żadnego  dylematu. Po prostu zazwyczaj jest. Zastanawiam się, czy udałoby mi się ograniczyć spożycie mięsa na rzecz ryb, a podstawę jadłospisu oprzeć na warzywach, kaszach, orzechach, dopełnić owocami z rozsądnym spożywaniem nabiału. Wiele warzyw jest cennym źródłem błonnika, co pomaga regulować tempo trawienia. Nie mam problemu z wyzbyciem się węglowodanów prostych. Nie pamiętam kiedy kupiłam jakikolwiek jogurt owocowy, a z napojów gazowanych sporadycznie w domu pojawia się butelka Coli. Czytam etykiety i wybieram świadomie, choć czasem załamuje mnie np. ilość syropu glukozowo-fruktozowego dorzucanego do wielu produktów. Nie pijam też soków, chyba że zostały przygotowane przez nas w domu. Rzadko stołuję się poza domem, aczkolwiek gdy nie miałam czasu (albo chęci) na zrobienie sobie obiadu do pracy korzystałam z cateringu, jaki odwiedza mnie w pracy. Wolałabym jednak tego unikać, bo mimo wszystko nie wiem wtedy co konkretnie jem, a niekiedy potem okazuje się, że jakiś produkt nie był dla mnie odpowiedni. Grudzień do czas mrozów i gorących grzejników. Dlaczego piszę o tym w kontekście żywienia? Bo to doskonała pora na pieczenie chleba. Przygotowanie zakwasu to pestka, a ciepło z kaloryferów i nikły dostęp światła świetnie wzmacnia proces produkcji. Cudownie byłoby wrócić do czasów, gdy raz na 3-4 dni piekliśmy własny chlebek i dumnie mogliśmy mówić, że wiemy co jemy. 



Tak oto wygląda mój plan. Szczęśliwie nie jestem z tym sama - bardziej z treningami, bo co do wyzbycia się mięsa czuję, że nie poparcia u mojego mięsolubnego lubego. Jak będzie wyglądała realizacja? Czas pokaże, a ja udokumentuję. Jak zawsze zresztą :)


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.