Dom twój tam, gdzie twój kredyt jest

Jeszcze 15, 20 lat temu na kobietę w moim wieku mówiliby STARA PANNA. Nie godziło się, by kobieta dobijająca słodkiej trzydziestki pozostawała niezamężna. Mężczyźni taką omijali szerokim łukiem jak śmierdzące jajko. Sąsiadki łypały na nią spode łba by odnaleźć skazę, by wykryć przyczynę stanu takiego jaki był. Teraz jest o tyle lepiej, że nawet wiek pierworódek się przesuwa dynamicznie i coraz więcej młodych mam ma trójkę z przodu na liczniku;)

Być może się mylę, ale zauważyłam jakąś magicznie większą koncentrację osób w moim otoczeniu na tematykę rodzinno-egzystencjalną?
Nagle ni z gruszki ni z pietruszki ktoś wyskakuje z pytaniami o dziecko, albo o zakup własnego domu. Ja wiem, że trzydziestka wielkimi krokami się do mnie zbliża, a ja ani kredytu ani męża ani dziecięcia w zanadrzu nie posiadam. No nie wyskoczę jak królik  magicznego kapelusza na życzenie społeczeństwa z czymkolwiek co mnie dotyczy. Bo jak coś mnie dotyczy to mnie dotyka. I niby nie mam nic do tego, że ktoś pyta z życzliwości, troski, czy zainteresowania. Jednocześnie jednak nie czuję potrzeby obnażania się z tak intymnymi szczegółami pożycia jak planowanie rodziny. O racjonalnym planowaniu rodziny, jak ktoś sobie życzy, niech poczyta w postach otagowanych edukacja seksualna. Zaglądanie do portfela też uważam za niewłaściwe. Powiem nawet więcej: częściej zdarza mi się słuchać opinii, że człowiek wręcz jest zmuszony do zakupu mieszkania, niżeli do rozważania powiększania swojej rodziny. Nie wiem już co z tego jest gorsze...

Czytuję komentarze pod artykułami i postami wszelakimi pozostającymi w tematyce kredytów hipotecznych i zakupu mieszkania jako takiego. Wiadomo, że fajnie byłoby mieć własny dom, z piękną funkcjonalną kuchnią z blatem roboczym na środku (tak, w stylu amerykańskim, heh). Jest jedno ale. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem podniecenia zaciąganiem tak surrealistycznego zobowiązania finansowego. Jedna z powtarzających się wciąż i wciąż relacji z programu MdM jest taka, że "rząd powinien się postarać, żeby ludzie dostawali kredyty łatwiej". Dla mnie to czysty absurd. Jak to łatwiej?! Taka prosta, mało perspektywiczna logika owszem, podpowiada że jakby podzielić sobie kwotę kredytu przez liczbę rat, to mamy gotową kwotę do oddania bankom co miesiąc. Tyle, że to tak nie działa. 

Przykład: 
Kwota kredytu 250 000 zł
Liczba lat 30 
Oprocentowanie 4,5 %

Przy takich wskaźnikach rata kredytu miesięcznie wygląda atrakcyjnie, bo to ok 1270 zł. Haczyk polega jednak na tym, że po spłacie okaże się, że poza należnością główną spłaciliśmy jeszcze ok 205 tys. zł. Łącznie daje to kwotę oszałamiającą, bo aż 456 tys. zł. Wszystko to z założeniem, że kredytobiorcy nie zemrą po drodze ku wymarzonemu własnemu M, albo nie utracą zdolności do pracy w okresie spłaty. Od miliona czynników zależą losy zawodowe ludzi i naprawdę ciężko jest precyzyjnie określić, że przez najbliższe 30 lat będzie nas stać na to na co nam wystarcza aktualnie. Owszem, może być dużo lepiej, możemy pozostawać w stagnacji w stosunku do zarobków czy to własnych czy całej rodziny. Możemy też zbiednieć. A bieda nie jest niczym pozytywnym. Dokładnie tak widzę perspektywę kupowania mieszkania na kredyt. Funkcjonowania od pierwszego do pierwszego. Restrykcyjne planowanie wydatków (choć uwielbiam planować!). Narastający stres związany z każdą zmianą pracy lub sytuacji rodzinnej. A co jeśli zajdę w ciążę i po niej będę miała problem z powrotem do pracy? A jeśli ulegnę wypadkowi? Jeśli mojemu partnerowi coś się stanie? Jeśli którekolwiek z nas umrze? Życie sfokusowane wokół hajsu chyba nie będzie moim sensem i celem. Tak sobie ostatnio pomyślałam, a chwilę potem zadano mi magiczne pytanie: Czy byłabym skłonna poświęcić szczęście dla kilku metrów własnego kąta? I wiecie co Wam powiem, moi mili? Nie jestem skłonna. Nie jaram się tą perspektywą. I nie ubolewam tak bardzo nad tym, że nie byłam w posiadaniu krewnych, co by mi w spadku oddali nieruchomość, ale taką najlepiej w centrum dużego miasta. I odpimpowaną na luksusowy apartament, co by wstyd nie było przed koleżankami na parapetówce. Rzecz jasna żartuję, ale niech znajdzie się człowiek co mi powie, że nigdy w rozmowach o domach nie pada westchnienie z nutką żalu nad brakiem takich podarków spadkowych. Wolę być kobieta niezakredytowaną, wolną od ciągłego wkurwu na wszystkich i wszystko. Mieszkająca tam gdzie się jej podoba z opcją dynamicznej zmiany. A może by tak spakować wszystko i uciec w Bieszczady,hym...? 


3 komentarze:

  1. Mówią, że kredyt mieszkaniowy łączy pary silniej niż obrączka... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Na całe życie żyjemy dziś w czasach, w których każdy ceni sobie niezależność. Jestem singielką po trzydziestce i niedawno wzięłam kredyt na zakup pięknego mieszkania, które znalazło dla mnie biuro nieruchomości. I jestem z tej decyzji dumna. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo trafne spostrzeżenia. Napiszmy to sobie szczerze: w dzisiejszych czasach większość ludzi żyje na kredytach. Dlatego właśnie tak ważne jest to, by znaleźć kompetentnych specjalistów, którzy pomogą nam wybrać mieszkanie warte inwestycji. Mnie udało się na całe szczęście znaleźć idealne biuro nieruchomości. Warszawa, Wilanów - dla takiej lokalizacji opłaca się brać kredyt.;)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.