O matko! Piję ciepłą kawę. Czy jestem złą matką?
Niekiedy pomysły na wpisy przychodzą nieoczekiwanie same. Zdarza się, że zapisuję sobie w telefonie zajawki i tematy postów, a w wolnej chwili i przy odrobinie polotu udaje mi się napisać kolejny tekst. Bardzo szybko mija mi czas i nagle mamy prawie połowę kolejnego miesiąca za sobą.
Uderza mnie to, ile w ludziach jest jadu, którym plują na odległość. Niedawno jedna z influencerek- matka trójki dzieci - karmiła najmłodsze na wizji. Zaproszono ją do programu śniadaniowego, a że najmłodsze było głodne - jego potrzeba została zaspokojona. Wszak to telewizja śniadaniowa! W sieci oczywiście milion komentarzy w oskarżycielskim tonie wobec tego czynu.
Czegoś tutaj nie rozumiem.
Promuje się karmienie piersią jak tylko się da: w szkole rodzenia, na porodówce, w gabinecie pediatry. Każdy, absolutnie każdy chce wiedzieć, czy "dziecko jest na cycku?". O ile takie pytania postawione przez lekarzy są rzeczywiście uzasadnione, o tyle nie rozumiem co znajomemu znajomego, koleżance koleżanki, siostrze stryjecznej wujka i innej osobie, która mnie widzi pierwszy czy drugi raz na oczy, taka informacja? Czy pytania zadawane ojcu mojego dziecka przez osoby, których ja kompletnie nie znam i na oczy nie widziałam, są naprawdę potrzebne? Czy wiedza na temat tego, czy dziecko karmione jest piersią, czy też nie, poprawi nasze kontakty? Zaplusuję jako matka karmicielka, jeśli przytaknę na pytanie o cycka? Podpadnę, gdyby okazało się, że dokarmiam bąbelka mlekiem modyfikowanym? Chwilami mam ochotę w odpowiedzi rzucić luźno, że moja córka żywi się powietrzem. Taka wiedza osobom trzecim nie jest do niczego potrzebna. Łapię się momentami na tym, że przecież to w istocie bardzo intymne pytanie, jak karmisz dziecko. Karmienie piersią to czas mamy i dziecka. To troszkę tak, jakby odzierano cię z intymności takimi pytaniami. Bo koniec końców nic osoba, która pyta, a która nie jest lekarzem, z tą wiedzą o metodzie karmienia dziecka nie zrobi. A matkę tym pytaniem tylko wkurwi. Tak wiem, nie zaczynamy zdań od 'bo', ale... piszę tak, bo lubię. To pytanie przypomina mi pytanie o toaletę. Nikt nie pyta na ogół, jak ci się robi siusiu. O to drugie nie pytają- powszechnie bowiem wiadomo, że kobiety nie robią kupy, ani bąków nie puszczają.
Kawę najczęściej piję rano. Wypijam ją ciepłą. Z napojem ryżowym lub mlekiem migdałowym. Ostatnio pijam czarną. Mocną. Aromatyczną. Spotkałam się gdzieś ze stwierdzeniem, że czas, który matka poświęca na wypicie gorącego kubka kawy powinien być czasem dla jej pociech(y). Zgodnie z teorią, że niby jak jesteś matką, to nie masz już własnego życia. To bzdurne twierdzenie, że wypicie ciepłego napoju to odzieranie dziecka z frajdy spędzania czasu z matką. Dawno tak zidiociałego systemu argumentowania i dołowania jednej konkretnej grupy społecznej nie widziałam. Wygląda na to, że macierzyństwo zgodnie z normą społeczną wypracowaną przez lata (wielkie dzięki komuno i katotalibanacie!), to praca u podstaw z brudnymi włosami, z wiecznym niedojadaniem i brakiem samorealizacji w jakimkolwiek innym obszarze niż zmiana pieluchy i zabawianie bąbelka. Otóż nie. Po prostu nie. Jeśli kobieta ma ochotę się realizować w jakiejkolwiek dziedzinie, bycie matką daje dodatkowego kopa motywacyjnego. Nie powinno być przeszkodą, ani klinem, ani wytłumaczeniem i argumentem, że czegoś nie zrobiono. Jestem matką i jestem- jakby nie patrzeć- człowiekiem. Mam swoje ludzkie potrzeby wykraczające poza rutynę ogniska domowego. Nie żeby to było złe, bo absolutnie nie jest. Tyle tylko, że warto robić dla siebie coś więcej. Być egoistą, ale w tym pozytywnym słowa znaczeniu. Zadbać o swoje potrzeby. A picie ciepłej kawy i jedzenie ciepłego obiadu nijak się ma do tego, jaką która kobieta jest matką.
Nie dajmy sobie wmawiać, że robimy coś źle tylko dlatego, że nie podążamy za tłumem.
Brak komentarzy: