Pieprzysz jak potłuczona

16 grudnia
Ten stan, kiedy każda Twoja myśl skupiona jest na tej drugiej osobie... Nasza mała emocjonalna obsesja, skłaniająca do zachowywania się tak, jakbyśmy żyli na dodatkowych bateriach. Czujemy inaczej, myślimy inaczej - jesteśmy inni.
Nie bez powodu mówi się, że po zachowaniu łatwo można rozpoznać, kto singlem jest a kto już nim nie jest oraz tych - którzy mimo, że wolni nie są - całym swoim jestestwem pokazują, że chcieliby być. Człowiek szczęśliwy w swoim związku nie szuka poklasku poza nim. Przynajmniej taka teoria brzmi dobrze. Konfrontacja z rzeczywistością przynosi jednak rozczarowanie, szczególnie w obliczu twierdzenia typu "Mam świetny związek, a braki uzupełniam sobie sam"
 Miłość nie jest spacerkiem po polanie wśród odgłosów natury i zapachów wanilii. Rzyganie tęczą tudzież serduszkami kiedyś się kończy, różowe okulary spadają... Co wtedy nam zostaje? Uczyć się kompromisów? Uciekać po pierwszej sprzeczce? Związek opiera się na tym ( bazując na moich zakurzonych wspomnieniach, bom singielką od dawna ) co wypracujemy sobie oboje. Tak, bo jest nas wtedy dwoje. Z czasem nawet troje, jeśliby brać pod uwagę tendencję do powiększania rodziny.
Mówi się, że prawdziwie kocha się tylko raz. Czyli co: jak już mam za sobą prawdziwe zakochanie , to mogę umierać? Nie mogę mieć tego więcej? Wszystkie następne związki są tylko marną imaginacją i zapchajdziurą dla skaleczonego serca i duszy? No bez jaj... To nie nastraja pozytywnie!
Myślenie pozytywne, uparte twierdzenie, że gdzież tam szwęda się po mieście odpowiedni dla mnie człowiek - to wszystko przynosi ukojenie złamanemu sercu. Bo umówmy się : płakać w poduszkę nie da się wiecznie. Kiedyś trzeba wziąć się w garść. Wtedy zazwyczaj spada Ci jak kamień na stopę kontakt z wielką porażką, czyli miłością, która się skończyła nie wtedy, kiedy Ty tego chcesz. Wtedy dopiero jest wesoło: łudzisz się, że umiesz zachować dystans - a nie potrafisz. Łudzisz się, że nie wzruszy Cię widok tej osoby z kimś innym - a potem stoisz jak wmurowany w asfalt z rozdziawioną buzią modląc się w duchu, że Ci się przewidziało. Gdyby jednak rzeczywiście przyjąć, że prawdziwie kocha się tylko raz - wszystkie niechciane efekty uboczne po-miłosne przechodzisz tylko raz. Niezmiernie mnie to pocieszyło ! Nie dość, że już się nie zakocham, to jeszcze do końca życia będę w najmniej oczekiwanym momencie życia przeżywać małe histerie z powodu tylko jednego człowieka. Ciekawe, po ilu latach zrobi się to naprawdę nudne?
Prawdziwą miłość coś musi odróżniać od czegoś przelotnego, prawda? Niby za każdym razem zaczyna się tak samo : wielkie 'pierdolnięcie' piorunem fascynacji, stały intensywny kontakt , ogromna chęć spędzania razem czasu i poznawania się, etc. Potem każde robi w głowie mały bilans, czy warto spotykać się nadal, czy też nie i jeśli wybieramy to drugie-  każde idzie w swoją stronę. Podobno mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy a nie jak zaczyna. Zmienię nieco to twierdzenie : Człowieka poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. Do przelotnej miłostki łatwo się dystansujesz, nie jest Ci przykro, nie jest Ci aż tak bardzo smutno. Było - minęło. Zaczynasz nowy rozdział. Po prawdziwej miłości , o ile się kończy, nadchodzi dramat, który trwa tak długo, aż uda Ci się przeżuć i wypluć gorzką prawdę : nic już nie będzie takie samo. O ile niejako życiowo zdystansujesz się do całej sytuacji, o tyle przy konfrontacji z prawdziwą miłością - nadal przegrywasz. Zresztą prawdą jest, że zawsze ten komu zależy bardziej - przegrywa. Taki peszek.





Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.