Z życia studenta - tak jakby.

24 października
O ironio... mamy piękny dzień, jak na warszawską jesień przystało. I można byłoby się nim cieszyć i czerpać ostatnie promyki słońca , ale nie - bo  ludzie jacyś tacy chwiejni i zmęczeni i złośliwi wokół. Nie mówię, że mnie samej nastroje nie zmieniają się z minuty na minutę, niemniej jednak to, co ostatnimi czasy się wyrabia, przekracza już pewne granice. Czy ja mam gdzieś na czole wypisane : "nakrzycz na mnie, a poczujesz się lepiej !" ??  Najpierw na dobry początek weekendu, dostałam niemiły telefon z dziekanatu, gdzie poinformowano mnie, że pani się cierpliwość kończy i jak jej nie dostarczę tego, co mam dostarczyć do wtorku, to mnie powykreśla wielkim mazakiem ze swojej listy. Listy, na której de facto mnie nie ma - ale to nie czas i miejsce na tę historię. Sęk w tym, że 2 osoby, które są mi bardzo potrzebne do zamknięcia tego rozdziału życia studenta, są nieuchwytne i mam przez to problem. Ich przełożeni również bywają rzadko, a ja nie jestem w stanie koczować pod ich pokojami. Rozmawiało mi się za to, jeszcze tego samego dnia, telefonicznie z przemiłą panią w sekretariacie na Krakowskim. Umówiłyśmy się na dziś, żeby uporządkować pewne sprawy stricte formalne. Oto jestem. I co? I dostaje mi się za wszystkich studentów mojej elitarnej uczelni, bo szanowna pani oświadcza, że Ona "od dziś ma urlop, to se pani poczeka do listopada ze swoimi sprawami". Stoję wiec z rozdziawionym aparatem gębowym i przez minutę analizuję sytuację: umawiała się ze mną w piątek na dziś, między 10 a 14, jest 13:25 a pani twierdzi, że ma mnie gdzieś. Ostentacyjnie odkręciła się na krześle i wróciła do swoich rzeczy. Po chwili odwróciła się i łypiąc na mnie złowrogo oczami, zapytała, czy czegoś jeszcze chcę. I to były moje 3 minuty sławy i chwały, by w ogóle wytłumaczyć, po co ja tu jestem. I nagle okazało się, iż wcale nie muszę wysłuchiwać żali pani z sekretariatu, bo najbardziej kompetentna osoba, będąca również tą, której podpisu potrzebowałam, była piętro wyżej . Pomaszerowałam tam, dostałam co chciałam, pożegnałam się i z uśmiechem opuściłam tamten zakład. 

Po takim przedpołudniu jestem pewna, iż 1 ( słownie: jedna ) kobieta w złośliwym nastroju potrafi popsuć człowiekowi humor. I nadal trzymam się uparcie tezy, że przed wizytami w sekretariatach oraz dziekanatach, należy zażyć środek uspokajający. 


źródło: google.com
Gorzej, że jestem tykającą bombą i niedługo nastąpi eksplozja - byleby zdala od uczelni, bo chcę ją wreszcie skończyć i mieć święty spokój na który już od dawna zasługuję. 

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.