Trening i odżywianie #1

Jak obiecałam tak i zrobiłam...
Pierwsze tygodnie stycznia to dla mnie jednocześnie pierwsze powroty do regularnych treningów. I posiłków. I wszechobecnej motywacji. Oraz....przeziębienia. To ostatnie oczywiście ani nie było planowane, ani zaproszone do mojego nowego styczniowego życia.


Trening

Poszłam wreszcie na siłownię. Mimo wszystkim przeciwnościom losu, złemu samopoczuciu, katarowi i innym cielesnym dolegliwościom wylądowałam w miejscu przeznaczenia przy Rondzie ONZ. Byłam i było dobrze. Forma nie ta sama, co kiedyś - no wiadomo. Godzina spędzona z A. nie była stracona. Zrobiliśmy swoje na bieżni, po czym wskoczyliśmy na wioślarza i tam straciłam oddech. Potem już tylko maszyny. Każde ćwiczenie w trzech seriach w mojej unikatowej kombinacji wyćwiczonej jeszcze wiosną. Pierwszy rozruch zakończony kilometrami na bieżni. Moje ukochane kettle zostawiam sobie na każdy następny raz. A tych razów będzie jeszcze wiele w tym tygodniu :)
W związku z tym, że mój czas wolny zmienia się dynamicznie, aktywność fizyczną w każdym tygodniu podejmować mogę o innych porach. Mnie to pasuje, bo rano jak i późnymi wieczorami siłownie na ogół nie są oblegane i można spokojnie zrobić to, co chcemy zrobić w tempie, które nam odpowiada. Z drugiej jednak strony czasem fajnie byłoby iść do pracy, po pracy pojechać na siłownię i zrobić swoje bez ściskania się w szatni, bez zbędnego przekładania ćwiczeń - bo maszyny albo mata zajęta jest. No cóż, wszystko jest do ogarnięcia. Ten tydzień obfituje w wieczorne i nocne treningi.

Odżywianie

Jedyny problem pojawiający się i powracający jak bumerang przy planowaniu sobie posiłków to...organizacja tychże posiłków. Narzucenie sobie sztywnych ram czasowych przeznaczonych na konsumpcję poszczególnych dań to zdecydowanie najważniejszy proces nie tylko w tym tygodniu, ale całym trwaniu życia. Czasem gdy tak niebezpiecznie przesuwam granice i rozpiętość czasową między jednym a drugim posiłkiem widzę, że głód nie sprzyja ani koncentracji, ani humorowi. Wiadomo bowiem nie od dziś, że Polka głodna, to Polka zła. A Paulina głodna? Paulina głodna to chodząca bomba zegarowa ;) 

Zadbałam o różnorodność posiłków, mimo ich pudełkowej masowej produkcji. Było jajko pieczone w awokado, kilka różnych wariacji na temat sałatek oraz mięso. Mięso to to co lubię. Nie zapomniałam też o owocach i warzywach. Kasze również wróciły do łask. Co ciekawsze przepisy wylądowały już na blogu. W najbliższym czasie pojawi się więcej postów kulinarnych :)



Jak widzicie nic spektakularnego się póki co nie zadziało. Nie obudziłam się szczuplejsza o dwa rozmiary, ani też nie przybrałam na wadze. Mimo tej śnieżycy i totalnego niewyspania jeszcze dziś, pewnie gdzieś w okolicach 22 stawię się dzielnie na siłowni, by wyciskać z siebie siódme poty. Dlaczego? Bo mogę.


A u was jak tam: aktywnie czy leniwie? Noworoczne postanowienie poprawy sylwetki już skreślamy grubą krechą, czy jeszcze walczymy?


Pozdrawiam
Paulina M

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.