Październik kosmetycznie - same nowości!

20 października
Przyszły zimne dni. Wraz z nimi zmienia się subtelnie moja pielęgnacja. Chłodne dni, przeraźliwie zimne poranki i wieczory nie sprzyjają ani buzi, ani włosom, ani moim dłoniom. O ile z buzią i dłońmi jestem w stanie sobie poradzić tym, co miałam, o tyle z włosami sprawa zawsze wygląda nieciekawie. O tym jednak w dalszej części posta.




Włosy

Nad nimi zapanować jest mi naprawdę ciężko. Nie żalę się generalnie nigdy na stan mojej czupryny, niemniej jednak im krótsze się stały, tym bardziej odczuwam to, w jakim stanie jest skóra mojej głowy. Jest potwornie podrażniona i postanowiłam, że na dniach zakupię Cerkogel. Szampon aloesowy nie sprawdził się u mnie w takim stopniu w jakim powinien, mimo że bardzo chciałam, by to zadziałało. Zrobię zresztą osobną recenzję tego, co szampon w kompilacji z odżywką robią, a czego nie :) Sięgnęłam zatem po czarne mydło Babci Agafii. Nie muszę chyba specjalnie przedstawiać produktu, który królował na blogach urodowych przez kilka ładnych lat. Znalazłam go na jakiejś promocji w Hebe i zaopatrzyłam się chętnie, tym bardziej, że kosztował ok 25 zł. Nie pamiętam dokładnie ceny, ale na pewno nie kosztował więcej. Gdy jakieś 2 lata temu zerkałam na niego w sklepach internetowych cena 40 zł wydawała mi się nazbyt duża i zawsze wyrzucałam do ze swojego koszyka. A tutaj proszę, taka niespodzianka w Hebe :) Na chwilę obecną jestem z czarnego mydła zadowolona. Mój mężczyzna też mi je podkrada i twierdzi, że to najlepsze jak dotąd mydło.

Mydło ma fajną żelową konsystencję z zatopionymi liśćmi, co tylko dodaje uroku. Zapach typowo ziołowy, co ani mnie ani mojemu lubemu absolutnie nie przeszkadza. Włosy póki co są błyszczące i ładnie się układają niezależnie od tego, czy postanowię nie suszyć włosów, bądź wysuszę je od razu. Generalnie nie sprawdza się u mnie pozostawienie włosów samych sobie, bo zwyczajnie wyglądają beznadziejnie. Ani nie wyglądają świeżo, ani ładnie. Mam nadzieję, że mydło dalej będzie się sprawdzać, bo pierwsze wrażenie powala :)

Twarz

Tutaj o dziwo pojawiła się nowość z kolorówki. Nigdy wcześniej nie interesowałam się marką kosmetyczną Ingrid, a przynajmniej moje zainteresowanie było na tyle nikłe, że nie skusiłam się na żaden kosmetyk. Aktualnie jednak postanowiłam odświeżyć nieco i zminimalizować ilość podkładów używanych naprzemiennie. Stąd też decyzja o zakupie podkładu dr Make Up od Ingrid właśnie. Zamknięty w ciekawej, dość ciężkiej szklanej buteleczce produkt z pipetą prezentuje się ładnie. Ot tak. Przyjemnie się na niego zerka o poranku i równie miło pracuje. Nie wymaga przypudrowania po nałożeniu na moją buzię, niemniej jednak po 6-8 godzinach chętnie machnęłabym pędzlem kilka razy, by przykryć poświatę, której żadna kobieta nie lubi.

Tak jak w przypadku mydła podkład również mam z Hebe. Wybrałam sobie najjaśniejszy odcień, bom bladziuch straszliwy. Podkład kosztował ok 18 zł i za taką cenę warto go nabyć. Konsystencją ani jakością nie odbiega chociażby od L'oreal True Match, a jest zdecydowanie bardziej ekonomiczny.

Ciało

Znudzona domowymi peelingami bardzo chętnie wrzuciłam do koszyka oliwną glinkę do ciała. Oliwna glinka - pasta do ciała od Organic Shop, którą kupiłam w Tesco za ok 8 zł okazuje się być świetnym zdzierakiem. Pachnie lekko miętowo i ma drobinki soli, które pozwalają usunąć martwy naskórek. Produkt ma zabawną konsystencję: taka plastyczna pasta, którą można dość dobrze rozsmarować na ciele. Wyglądam przy tym jak potwór z bagien i to miętowy. Ciekawe cudo do stosowania kilka razy w tygodniu. Nie znam tej marki, a ten zakup jest totalnie przypadkowy. Na ten moment bardzo jestem zadowolona i czekam, co przyniesie czas.



Rozglądałam się po półce z kosmetykami, czy aby na pewno kupiłam tylko te trzy produkty na początku tegorocznej jesieni. Cieszy mnie wkradający się minimalizm w zakupach kosmetycznych i fakt, że nie czuję większej potrzeby obstawiania się zapasami produktów. Co prawda oferty drogeryjne zazwyczaj kuszą. Zaglądam wtedy do swoich zbiorów i staram się wyciągnąć na wierzch takie, które latem nie były używane. Tak na przykład dzieje się z paletami cieni od Sleeka, czy pojedynczymi cieniami My Secret o rewelacyjnej trwałości. O jesiennych makijażach będzie jednak osobny post - najprawdopodobniej w tym lub przyszłym tygodniu :)


A u Was: jakieś nowości, czy same sprawdzone perełki?


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.