Trening i odżywianie #20 Siłownio, tęsknię za Tobą!

Dziś sobie troszkę pomarudzę, a co mi szkodzi?

Dbam o higienę snu- śpiąc tyle ile się da. A i tak koniec końców wstaję półprzytomna. To też niekoniecznie dobrze wpływa na całą organizację mojego dnia. Dużo lepiej wygląda mój dzień, gdy jestem wyspana. No nie wiem - tak po prostu mam.
Moją metodą na sen ostatnimi czasy jest zmęczyć umysł i ciało (co jest trudne przez ćwiczenie tylko w domu ostatnio!) tak, by potem paść do łóżka i po 5 minutach zasnąć. A tu klops - bo sen nie chce przyjść. Zasypiam więc i tak później, niż się położyłam, ale wcześniej niż sypiałam kiedyś. Efekt: ten sam. Nieprzytomna Mietła przez pierwszą godzinę każdego dnia. Wstać, prysznic, śniadanie, ogarnąć się, wyjść z domu. I dopiero jak mnie to zimne powietrze warszawskie omiecie, to tak naprawdę się budzę do życia.

Treningów w tym tygodniu nie było wiele, bo ledwo wyszły tylko takie wygibasy w zaciszu własnego domu, na niebieskiej macie. Skąd taka przerwa? Po wtorkowym popołudniowym wypadzie na siłownie (dwa tygodnie temu!) niefortunnie złapałam moją słodką różową torbę i chrupnęło mi coś w dolnej części pleców. Fajowo było przez te kilka dni, nie mogę zaprzeczyć. Przestraszyłam się nie na żarty. A teraz przy okazji chichotu życia złapało mnie jakieś przeziębienie. Zawroty głowy i takie tam. No nijak nie da się pójść poćwiczyć. Smutno mi z tym, bo naprawdę bym chciała, a nie dałam rady. Nie taki był mój plan na te ostatnie dwa tygodnie. 


Za to z jedzeniem poprawiłam się mocno. Jem zbilansowane posiłki, piję dużo płynów. Zamieniłam mleko zwykłe na sojowe, choć w pracy pijam kawę z tym zwykłym. Ale ograniczam kofeinę, nie ma u mnie też miejsca na żadne niezdrowe przekąski. Nawet nie czuję potrzeby zjedzenia niczego niezdrowego, a uwierzcie mi - czasem przechodząc obok jakiegoś lokalu zapachy wręcz zapraszają do środka. Mam jakiś taki mniejszy apetyt i relatywnie jem ostatnio dużo mniej niż chociażby w grudniu. Robię sobie mniejsze porcje jedzenia, a i tak czuję się bardzo najedzona. Nie wiem czy to pogoda, czy jakaś zaraza, czy brak słońca, nie wiem? Tak czy inaczej jakieś plusy takiego stanu rzeczy są. Do łask wróciły sałatki z racji chwilowej reorganizacji w miejscu pracy nie gotuję sobie posiłków do pracy, które wymagają podgrzewania. A sałatka to taki szybki i smaczny lunch. No i warzywa - samo zdrowie, prawda? Ostatni tydzień żyję na sałatkach i bardzo mi się takie posiłki podobają. Przedwczoraj zrobiłam sobie na przykład taką: pieczona pierś z kury, mix sałat, papryka, ser lazur, kawałem sera mozzarella, cebula, szczypiorek, sos czosnkowy - własnej roboty na jogurcie. Jutro za to wersja z wędzonym łososiem, bez serów, ale z cebulką dymką, podlana oliwą. Łatwe i szybkie do ogarnięcia nawet 15 minut przed wyjściem z domu. 


Mam nadzieję, że nowy tydzień przyniesie nowe wyzwania. Tylko niech to nie będzie kolejny fakap z placami tudzież innymi kończynami. Siłownio, tęsknię!


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.