O matko! 12 tygodni za nami
Długo zastanawiałam się, czy publikować dzisiejszy wpis. Pierwotnie założyłam sobie, że może w okolicy końca ciąży nagle wyskoczę z nią na blogu. Potem jednak pomyślałam, że znając życie lepiej sobie nie planować tak mocno swoich zapędów, bo zazwyczaj coś wypada i pisanie bloga schodzi na dalszy plan. Zapytałam Was również na Instagramie, czy chcecie post o tematyce ciążowej, czy może kosmetyczne nowości. O kosmetykach wpis pojawi się zapewne na dniach ;)
Dla mnie taki przegląd ostatnich tygodni to taki miły i sentymentalny krok wstecz.
Tydzień 3 i 4
Jestem śpiąca. Jestem ekstremalnie wykończona, nawet jeśli nic tego dnia nie robiłam. Wracam z pracy i śpię. Włosy mi się nie układają, a cera przetłuszcza bardziej. Mam wrażenie, że jestem chora i taka właśnie się czuję. Nic mi nie odpowiada, wszystko mnie drażni.
Tydzień 5
Nadal jestem śpiąca, a przez to również rozdrażniona i niespokojna. Czuję typowe bóle brzucha, a tej comiesięcznej małpy jak nie było, tak nie ma. Najpierw myślę, że to przez stres - trochę go ostatnio było. W zasadzie w ostatnim półroczu wiele się działo, szczególnie zdrowotnie. Ale kilka dni później żartujemy, że może jednak jestem w ciąży. Sprawdzam. Są 2 kreski - jak znaki bojowe wymalowane na twarzach zawodników. Szykuje się życiowa rewolucja!
Tydzień 6
Czarno na białym potwierdzają się nasze przypuszczenia. Wygląda więc na to, że nasze życie właśnie się przewartościowało. Żartujemy, że liczyliśmy się z takim combo życiowym - wszak dzieć zaplanowany został wcześniej. Statystycznie liczyłam się z tym, że przynajmniej pół roku starań przyniesie te 2 kreski, a tu taka niespodzianka ledwo po 3 miesiącach! Maj przyniósł takie radosne nowiny! Teraz już mi nikt nie powie, że jestem gruba :)
Tydzień 7
W zasadzie czuję się dobrze, nie licząc przeziębienia, na które nie da się nic zaradzić ponad domowe nieinwazyjne metody leczenia. Katar leczony, czy nie - trwa bite 7 dni. Kaszel zostaje na dłużej. Zaczynam rozumieć wnikliwe czytanie etykiet leków - jak żyć, jak nic nie można wziąć?! Nie jestem mistrzynią suspensu. W pracy staję przed zarządem i płaczę, nie mogąc wydusić słowa. To łzy szczęścia, ale też na pewno hormonów. Jeszcze później kilkanaście razy zdarzy mi się płakać bez powodu. Bo hormony. One są argumentem na wszystko.
Tydzień 8
Mam wrażenie, że lekko się zaokrągliłam w talii. Na pewno urosło mi to i owo, bo dotychczasowe staniki jakieś takie ciasne są. Na wadze przybyło +0,4 kg. Jednocześnie jak patrze tak sama na siebie to jakoś mizernie wyglądam. Nie mam apetytu i uważam, że jest to problem. Niewiele mi rzeczy smakuje, więc jem to co lubię. A lubię coś na słono i na słodko. Jem pieczywo, mięso też się trafia. Staram się jeść sałatki. Dowiaduję się, że połowy produktów jeść nie powinnam - ale jednocześnie nikt nie umie mi wytłumaczyć, dlaczego? Teraz również zobaczę moją Borówkę na monitorze podczas USG. I dopiero teraz perspektywa zostania matką staje się mniej abstrakcyjna, a bardziej realna, namacalna i prawdziwa. Teraz też przychodzą chwilę, w których już nie czuję się tak rewelacyjnie, jak jeszcze to było 2 tygodnie temu. Pracuję, a po pracy wracam do domu i muszę odleżeć swoje. Wychodzę na krótkie spacery, by się dotlenić i czerpać jak najwięcej z pogody. Nadal też nie ćwiczę - zacznę to robić mam nadzieję około 12-13 tygodnia.
Tydzień 9 i 10
Omijają mnie nudności, co bardzo sobie chwalę. Poza chronicznym zmęczeniem, pojawiającym się znikąd bez uprzedzenia oraz mdłościami po wypiciu "kawy" w zasadzie czuję się dobrze. Nadal jem mało. Nic na to nie poradzę, a jestem ostatnią osobą, która będzie w siebie wmuszać to, co mi nie smakuje. Średnio co 2-3 godziny czuję się głodna i wtedy też jem. Powoli przechodzi mi faza jedzenia białego pieczywa z majonezem i pomarańczy. Jem sporo nabiału, który przed ciążą bardzo ograniczyłam. Z pieczywem jest tak samo. Mam za to mini wstręt do mięsa. Mimo ograniczonego repertuaru jedzenia, które toleruje i lubię, jakoś sobie radzę z jedzeniem. Co prawda mój wybranek serca już zgłębił literaturę o żywieniu kobiet w ciąży i próbuje mnie do wielu dań przekonać - udaje nam się osiągnąć stosowny kompromis, choć nie zawsze. Moje potrzeby żywieniowe się zmieniły i jestem tego świadoma. Doskonale też rozumiem, że wszyscy chcą dla mnie dobrze. Ale jedzenia wmuszać w siebie nie będę.
Tydzień 11
Miałam teraz oglądać Borówkę pod USG - niestety przełożyli mi badania o tydzień. Szczęśliwie wybrano nam taki termin, by i wybranek serca miał okazję podpatrzyć, jak aktualnie rozwija się Boróweczka. Zrobiłam pomidorową i tak mi posmakowała, że chyba pomidorówka będzie co 3 dni gościć w moim menu. Już co nieco widać - jak się jest takim małym skrzatem jak ja, ze słabymi mięśniami brzucha, to naprawdę niewiele trzeba
Tydzień 12
Borówka oglądana pod USG robi wrażenie. Oczka się szklą, a w środku jakoś tak cieplej jest. I trochę smutno, bo jednak obowiązki wzywały i na badaniu byłam sama. Za to mam film na płycie, gdzie Borówka sobie smacznie w brzuchu śpi! Na wadze jednak nieco mniej - ważę mniej niż przed ciążą, co z jednej strony mnie martwi, ale notorycznie jestem uspokajana, że nic się nie dzieje złego. Prawie codziennie piję jakiś sok warzywny: z marchwi lub z buraka. Te ostatnie jakoś szczególnie mi posmakowały. Do tego mam smaka na pikantne potrawy - cokolwiek ma jalapeno będzie dla mnie idealne! Nie cierpię upałów, serio! Czuję się wtedy jakbym przebiegła maraton, choć przeszłam z pracy do domu odcinek 600 metrów. Czy ktoś widział moją kondycję?
Jeśli dalej będzie tak dobrze, jak jest na początku w moim przypadku - będę naprawdę bardzo zadowoloną ciężarówką :)
Jeśli dalej będzie tak dobrze, jak jest na początku w moim przypadku - będę naprawdę bardzo zadowoloną ciężarówką :)
Brak komentarzy: