Filozofia na szpilkach: z księcia w żabę, czyli o żenujących wyznaniach małżeńskich
Ludzie bawią.
Ludzie śmieszą.
Ludzie żenują.
Ludzie uczą.
Niby jesteśmy w przededniu lata, a po ludziach tego nie widać. Posępne miny, smutne nastroje i te zniechęcajace do obcowania wyznania. Tadam! Post o tym, jak zrobić na mnie złe wrażenie, paplając o swojej własnej porażce, tkwiąc w niej po same uszy.
Ja nie wiem, czy to ta aura niesprzyjająca czy mentalność ludzka, czy moja zatroskana mina a'la 'bez kija nie podchodź' skłania zarówno przedstawicieli płci ponoć brzydkiej, jak i rodzaj mój do wyznań, do wyznań małżeńskich. Na próżno szukać w nich sprośności, bo konkretnie chodzi o jedno jedyne zdanie. Zdanie, które rozpieprza wszechświat:
"Wiesz, gdybym miał(a) to zrobić jeszcze raz, nie zdecydował(a)bym się na ślub."
No i masz babo placek! To nie są słowa rozwodników, ani nawet tych, co separacja im pasuje. Tako rzeczą małżonkowie z kilkuletnim już stażem. Ludzie, którzy mimo takich wyznań nadal są w swoich związkach. Smutne są takie słowa, ale smutniejsza jest ta bierność i bezczynność.
Nie wiem z czego to wynika, ale mam nadzieję, że wyniki badań przeprowadzonych w USA nie mają na to wpływu. Dlaczego? Ano 1/5 kobiet w USA tyje ok 10 kg w ciągu pierwszego roku małżeństwa. Boom! Dziś jestem sobą, a za rok jestem pączkiem :D
A będąc już poważną - to naprawdę smutne, że ludzie żałują podjętych decyzji, szczególnie tych dotyczących swoich partnerów. Przyjmują przy tym z reguły ciekawą postawę: podkreślają, że partner(ka) się zmienił(a), pojawiły się nowe problemy, a dynamika związku z pojęciem dynamiki niewiele ma już wspólnego. Nie wiem, czy to fair i ile jest prawdy w tym, co miałam okazję usłyszeć, ale moja intuicja podpowiada mi, że nigdy nie jest tak, że tylko jedna strona z księcia zmienia się w żabę. Tak czy inaczej nie rozumiem, dlaczego wygodne, bezpieczne życie, które bardziej przypomina posiadanie sublokatora niż partnera miałoby być stanem, o którym chciałoby się rozmawiać ze znajomymi bez cienia wstydu? Dlaczego akurat wstyd mam na myśli? A czymże innym niż wstydem nazwać należy stan trwania w zawieszeniu, w sytuacji, które jest znośna, ale nie jest tym, czego oczekujsz i czego chcesz?
Sama nie wiem do końca, jaki ukryty cel i sens mają takie wyznania. Czy to ma skłonić słuchacza do pochylenia się nad losem biednego żuczka/ biednej biedronki, że oto tutaj on(a) cierpi dłuższy czas i należą się słowa pocieszenia? Czy miałabym kimś takim potrząsnąć i uzmysłowić, że skoro nie jest dobrze, to może warto postarać się naprawić to, co kiedyś było dobre, żeby określenie "znośne" zastąpiło inne, pozytywnie nacechowane określenie stanu w małżeństwie? Czy miałabym zatrzymać się na chwilę i zastanowić się nad sensem istnienia instytucji małżeństwa, skoro wszyscy wokół albo biadolą jak im w tych małżeństwach źle, albo się notorycznie zdradzają, albo rozstają? Hola hola! Ale dlaczego miałabym uważać, że to instytucja małżeństwa jest zła, skoro to ludzie nawalają? To ludzie powinni się zastanowić i pięć razy przemyśleć decyzję o nałożeniu obrączek, właśnie dlatego, żeby nie obudzić się za 3 lata z ręką w nocniku i obrączką schowaną do kieszeni. Nie namawiam jednak do odkładania takich rozmyślań w czasie. Na palcach jednej ręki mogę policzyć znane mi pary, które zdecydowały się na związek formalny mając 5- czy 7-letni staż związku. Generalnie większość długostażowych par nie przetrwała rozmów o ślubie. Może to i lepiej, bo zmniejszył się przez to odsetek niezadowolonych mężów i żon.
Nie wiem, co takiego strasznego dzieje się po ślubie - sama jestem dopiero na etapie bycia narzeczoną, ale żoną się czuję i jestem nazywana w zasadzie od 1,5 roku. Za rok o tej porze będę żoną. Będę żoną i będę z tego dumna.
czytałam z zapartym tchem.. zgadzam się co do joty. Jeśli chodzi o małżeństwo, to (niestety) słyszy się tylko te negatywne opinie: "przed ślubem było lepiej", "myślałam, że po ślubie się zmieni" itp. itd. - nonsens.... Dlaczego tak wielu ludzi uważa, że jak już wzięli ślub to usidlili swojego małżonka/małżonkę i można przestać się o siebie starać? Z czasem miłość zanika i zamienia się w przyzwyczajenie, rutynę, nie cieszą już codzienne dni i więcej jest tych złych chwil niż tych dobrych. Wzajemne staranie się o siebie i szacunek to jest coś, co dla wielu ludzi po zawarciu małżeństwa (czasem nawet i przed) po prostu przestaje istnieć - "bo już wystarałem się o drugą połówkę to mogę sobie odpuścić - tudzież : nie chce mi się"
OdpowiedzUsuńja osobiście bardzo rzadko albo i w ogóle słyszę zalety bycia w małżeństwie... ale dobrze, że są jeszcze takie osoby jak Ty czy ja ( bo widzę, że mamy podobne poglądy w tej kwestii), dla których będzie to jak napisałaś : powód do dumy :)
pozdrawiam Cię gorąco i gratuluję narzeczeństwa :)
p.s. - będę częstszym gościem na Twoim blogu :)
Bardzo mądry i ciekawy artykuł. Czasem mam wrażenie, że znajome mi pary, które są (wyglądają na) szczęśliwe narzekają, bo boją się zazdrości i tego że ktoś może im ich szczęście próbować zburzyć. Narzekanie mamy wyuczone, bo nie wypada chwalić się sukcesem, bo komuś może być przykro. Od dwóch lat jestem Narzeczoną i jestem dumna z tego, ze mam wspaniałego partnera. Mieszkamy razem i złego nie mogę o nim powiedzieć. Ma swoje wady jak np rozrzucanie skarpetek, ale wybaczam mu, bo sama głośno chrapie a on nie ucieka na kanapę. Pozdrawiam szczęśliwych ludzi, takich co odnajdują dobro w sobie i w innych
OdpowiedzUsuń