Performance ślubny, czyli jak zrobić biznes na kłamstwie.

O tym, że branża ślubna jest dochodowym interesem i spustoszeniem dla portfela wiedziałam od dawna. Kilka lat temu był wielki boom na profesjonalne przygotowanie całej ceremonii przez dobrze wykwalifikowaną osobę lub firmę. Konsultanci ślubni wyrośli jak grzyby po deszczu. Obiecują perfekcyjną uroczystość, ziszczenie marzeń państwa młodych i nie zapomniane wrażenie. Wszystko oczywiście za odpowiednie pieniądze. Okazuje się, że można też sobie zrobić ślub na niby...
źródło tutaj
Pewna firma ogłasza się m.in. w 'internetach' ze swoją cudowną specjalizacją - Przedstawienie Ślubne. No tego to jeszcze nie grali. 
Posłużę się tutaj fragmentem ich oferty:
Mamy dla Was rozwiązanie, które usatysfakcjonuje Was i Wasze Rodziny!

Zajmujemy się organizacją przedstawień ślubnych.
Aktorami jesteście Wy i nasza firma, a widownią goście weselni, którzy nigdy nie dowiedzą się o waszej mistyfikacji! 
 Wygląda więc na to, że za nie aż tak duże pieniądze (oferta podstawowa to tylko 6000zł) można zrobić sobie cyrk na kółkach z rodziną w rolach głównych. Bo niczym innym jak cyrkiem, mistyfikacją, durną tragikomedią wydaje się być odgrywanie scenki rodzajowej tego typu. Pomysłodawca podkreśla w swojej ofercie, iż dokłada wszelkich starań, by mistyfikacja nigdy nie została ujawniona. Przygotowują nawet doskonale spreparowane dokumenty i aktora, który w roli księdza lub urzędnika udzieli tego śmiesznego ślubu. Ponadto ukazują ślub jako doskonałą okazję do wzbogacenia się - bo przecież rodzina i przyjaciele przynoszą prezenty bądź koperty.
No litości...Mam nadzieję, że to tylko głupkowaty żart jakiegoś idioty z niskim IQ, a nie realny biznes. 

Kompletnie nie rozumiem filozofii postrzegania instytucji małżeństwa przez pryzmat przymusu. Nie jestem w stanie pojąć swoim całkiem sporym już rozumkiem, jak można kogoś zmusić do zamążpójścia? Nie żyjemy w średniowieczu, gdzie rodzice wybierali nam partnerów życiowych, albo też brało się co popadnie z lęku przed samotnością. Chociaż nie - nawet teraz dochodzą do mnie głosy, że zdesperowani ludzie są z byle kim, żyją byle jak, byleby tylko nie być samemu. Bo samotność to zło przecież. A chu...steczkę powinno kogoś odchodzić, czy jest wolny i dlaczego jest wolny. Jest singlem i już. I tak mu się podoba. A jak się nie podoba - to sobie kogoś znajdzie. Kogoś dla siebie, a nie dla rodziny i znajomych. 
Dokładnie to samo odczucie mam w stosunku do organizacji ślubu. Jeśli ktoś zapragnie sobie wystawne wesele na 150 osób to świetnie, jeśli skromny obiad dla rodziny - również świetnie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś miałby decydować za mnie i mojego partnera o dniu, w którym staniemy się formalnie Mężem i Żoną. Sorry, takie mam przekonania, żem nieustępliwa i uparta jak osioł i moja prawda to święta prawda. Podpowiadać, sugerować, służyć radą - tak, bardzo chętnie poznam zdanie osób trzecich. Decydować za mnie - absolutnie nie. Dzień ślubu to dzień Żony i Męża i to oni planują, organizują, płacą i przeżywają ten dzień. No ok - nie zawsze płacą. Jestem w tym wieku, że nie przeszło mi nawet przez myśl, by od rodziców ciągnąć pieniądze na swój własny ślub. Po to zarabiam, żeby kiedyś móc zorganizować ten dzień w takim kształcie jaki sobie zaplanujemy. 
Swoją drogą, jeśli małżeństwa są takie złe i fuj, to czemu w ogóle je zawieramy?
Zawsze mi się wydawało, że ludzie formalizują swoje związki dla celów nieco wyższych niż ulgi podatkowe i wspólny kredyt hipoteczny. Ale oczywiście mogę się mylić.


Pozdrawiam Toss




Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.