Podsumowanie fit marca, czyli jak obnażam się w internetach.

11 kwietnia
Dziś za oknem królowała prawdziwa wiosna: piękne bezchmurne niebo, praktycznie bezwietrznie i mocno słonecznie. Właśnie ocnękłam się, że już dawno minęły pierwsze 4 fit tygodnie, a ja nic a nic o tym więcej nie napisałam.Czas się więc obnażyć. Pewnie chcecie zdjęcia? Na pewno chcecie zdjęcia mojej przemiany?



Tadam! 

A figa z makiem zboczuchy.
Nie będzie rozebranych fot mojego zadka before i after. Nie będzie prężenia bicepsów do selfie z dziubkiem. Na to wszystko przyjdzie czas i pora. Tym razem znów post obfity w treść. No nic nie poradzę, że lubię pisać. 

Miesiąc minął w tempie ekspresowym. Tak naprawdę upływ czasu zauważałam dopiero w dni wolne od ćwiczeń. W marcu ćwiczyłam 4-6 dni w tygodniu, zależnie od możliwości, chęci i planów. 
Przez pierwsze dwa tygodnie starałam się rozruszać moje ciało, skupiając się przede wszystkim na solidnym wycisku na bieżni i treningu obwodowym. W trzecim tygodniu spodobały mi się kettle i od tamtej pory przy każdym treningu wykonuję przysiad z odważnikiem w 3 seriach po 10-12 powtórzeń przy obciążeniu 12-16kg. Jeśli jestem już przy przysiadach- robię też je w wersji z jednym hantlem (jedną hantlą?) również w 3 seriach po 10 powtórzeń z obciążeniem max 10 kg. Hantla trzymana jest przy klatce piersiowej, co całkowicie zmienia środek ciężkości w tym ćwiczeniu w stosunku do przysiadu z kettlebell. Jeśli kogoś temat treningów zainteresuje, chętnie opiszę całość w osobnej notce - dajcie mi znać. W połowie miesiąca chwaliłam się swoimi malejącymi obwodami, dokładnie tutaj. Progres ubytków i przyrostów na bazie całego miesiąca też prezentuje się nieźle. Wiecie, nie jest to wielkie WOW, tłumy na mój widok nie szaleją (czyżby?), nie wymieniłam całej szafy. Widzę jednak fajne zmiany, zaokrąglenia tam, gdzie być powinny, a fałdek jakby mniej tutaj i tam... Taka zmiana mnie napędza jeszcze bardziej do działania. Nie mówiąc już o tym, że ostatnio zamiast oglądać szpilki oglądam... buty treningowe. Przepadłam, prawda?
Z obserwacji swojego ciała wyniosłam prostą zasadę: nie ma dla złej pory na trening. Serio serio. Ćwiczyłam rano, między 9 a 11, w okolicach godziny 17 oraz lekko po 20. Przy ćwiczeniach porannych zauważyłam, że rozgrzewkowa bieżnia naprawdę sprawia, że się męczę, ale później to zmęczenie mija i reszta treningu przebiega ok. To zmęczenie jest o tyle zabawne, że na ogół przebiegam sobie te 10-15 minut i gdy kończę, żyję i mam się dobrze. Z samego rana jednak bieganie jest największą katorgą - czuję się jakbym po 6 minutach biegu przebiegła z 20 kilometrów i to sprintem. Gdy bywałam na siłowni po 17, poza tłumami ludzi, absolutnie nic mi nie przeszkadzało - bieżnia szła płynnie, wszystko inne również. Najlepsze są wieczory: mam wrażenie, że nie męczę się wcale. Wtedy też spędzam chyba tam najwięcej czasu, bo gdy zrobię już to co sobie założyłam stwierdzam, że nie jestem ani zmęczona ani znudzona, więc porobię coś extra.  

Foto podglądowe z moich postępów poniżej




Dlaczego podglądowe? Uważam, że trochę się tutaj obnażam z moimi wymiarami i każdy może podejrzeć, ile mam w którym miejscu swojego ciała. Nie robię tego by się chwalić. Bo nie ma powodów, by się chwalić, że się człowiek zapuścił do takich a nie innych obwodów, z których trzeba skuwać złogi tłuszczu nagromadzone latami. Pokazuję to, by uświadomić wszystkim że do zrealizowania jest wszystko i to bez diety 1000kcal, na której chwiejesz się na nogach, ani bez treningów podczas których masz wrażenie, że zaczniesz wymiotować. Wypracować można sobie absolutnie wszystko małymi kroczkami i ciężką pracą. 
Z pomiarów wynika, że najszybciej rozwijają mi się dolne partie ciała, co jest naturalne z uwagi na to, że zwyczajnie lubię trenować nogi. Gdy dorzuciłam więcej ćwiczeń ukierunkowanych na barki i ramiona - odbiło się to w odwodzie przedramienia. Na bazie pierwszego miesiąca widać, że coś delikatnie zaczyna się dziać w samym centrum - talii. To bardzo niewielkie zmiany, aczkolwiek przez ten pierwszy miesiąc nie skupiałam się jakoś specjalnie na tej partii ciała. Waga jest ok, choć wg niektórych wskaźników powinnam zejść do 50 kg. Spoko i wyglądać jak szkieletor...To ja podziękuję, zostanę w tym co mam. 

   
Poza aktywnością fizyczną staram się jeść w miarę "czysto". Wszystko jest w moim żywieniu dozwolone, tylko w rozsądnych ilościach. Świadomie zrezygnowałam z dosładzania kawy/herbaty już kilka lat temu, soli używam sporadycznie. Praktycznie nie piję żadnych (nie)gazowanych napojów słodzonych, żadnych energetyków i innych tego typu bomb kalorycznych, które niczego sensownego nie wnoszą do mojego organizmu. Alkohol - sporadycznie w towarzystwie. Miewam swoje zachcianki w postaci np. orzeszków lub kebaba. Nie bronię się przed tym rekami i nogami bo mam świadomość, że mogę sobie na to pozwolić. Spokojnie, wszystko jest dla ludzi. 


Tak oto wyglądają moje postępy na przededniu szóstego już tygodnia mojego nowego życia. Za dwa tygodnie kolejne obnażanie się z moich sukcesów i porażek miesiąca. 


Pozdrawiam
Paulina M



2 komentarze:

  1. Chciałabym wprowadzić takie zmiany w swoim życiu i zacząć się lepiej odżywiać :)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.