Mikołaju, byłam (nie)grzeczna w tym roku, ale...o pomysłach na tegoroczne prezenty świąteczne.

W tym roku byłam naprawdę (nie)grzeczną dziewczynką. Nie ulegając codziennej rutynie, robiłam awantury o byle co*. Byłam nieznośna, kapryśna, a mój nastrój od stycznia do czerwca to feeria i zmienność niemalże na pstryknięcie palcem. Od lipca zdecydowanie stonowałam swoje fochy i poziom naburmuszenia, choć nie ukrywam, że nadal osoby, które znają mnie mniej nie potrafią odróżnić mojego wyrazu twarzy skalanego intelektem od rosnącej furii. Niemniej jednak jako człowiek szczęśliwy (nie bójmy się tego słowa,mimo że to nie kraj dla ludzi szczęśliwych) lubię dawać jak i otrzymywać prezenty. W głowie jawi mi się koncepcja pomysłów świątecznych dla bliskich i dalekich mi osób. Ale zacznijmy od początku...



W zeszłym roku prezentowałam tutaj na blogu moją świąteczną wishlistę. Przypomnijmy co to było i czy udało mi się to dostać/zakupić? Zerkając na to boczne zdjęcie stwierdzam, że nie jestem skomplikowanym człowiekiem. Chciałam tylko ładnie pachnieć, poduczyć się gotowania, spać w uroczej piżamce i skakać w ciepłej bluzie, malować się ładnie i seksownie wyglądać w kobiecej, mocnej czerwieni. Czy to wszystko wypadło z ubiegłorocznego świątecznego worka? Nie. Niektóre rzeczy sprawiłam sobie sama - tatuaż zrobiłam w maju, książkę Nigelli Lawson dostałam na urodziny od współpracowników (swoją drogą to świetna tradycja u nas, żeby na urodziny robić osobie prezent i wręczać go uroczyście, niewiele firm tak robi, zatem tym bardziej cieszę się, że jestem w miejscu, w którym jestem), a piżamki dopiero kilka tygodni temu udało mi się namierzyć dokładnie takie, jakie chciałam. Pamiętam, że sukienkę dostałam - niestety okazała się być kompletnie nieadekwatna w wymiarach do metki, więc ją zwrócono. Pachnidełko i paletę otrzymałam. Element sportowy również został zaliczony - książka Gallowaya wylądowała u mnie na święta. 


Skoro zatem jestem tak mało skomplikowanym człowiekiem - zrobienie mi prezentu nie powinno należeć do zadań trudnych i spędzających sen z powiek. Niemniej jednak ja jako ja nie lubię prezentów totalnie niepraktycznych, czyli takich, z którymi kompletnie nie wiem co miałabym robić. Nie lubię gdy przedmioty kurzą się na półce i nie mogą doczekać się swojej roli w moim dniu codziennym. 

Zależnie od preferencji prezenty mogą być mniej lub bardziej trafione. Piszę jedynie na swoim przykładzie i wiem, że niektórym może wydać się dziwne obdarowywanie innej osoby niektórymi rzeczami. 

Coś z czego zawsze jestem zadowolona to...ciepłe skarpety. Serio serio - jestem zmarźluchem, a moje stopy są lodowate przez cały rok. Zimą jednak jest to najbardziej uciążliwe, bo mimo noszenia ciepłego obuwia stopami mogłabym schładzać drinki. Poza ciepłymi skarpetami są jeszcze jedne, które bardzo mi się podobają - to Ugly socks by Wake Up&Squat. Dalej są książki - zarówno kulinarne, jak i dobre trillery oraz pozycje psychologiczne. W tym roku w dobre książki naprawdę obrodziło : Psychologia relacji Mateusza Grzesiaka, Bazar złych snów Stephana Kinga, czy zeszłoroczna acz bardzo popularna Jadłonomia Marty Dymek. Poza tym wszystkie książki Jamiego Olivera przytulę od razu :)Skarpety i książki to bezpieczne pozycje w świątecznym worku. 


Idąc dalej przestaje być tak różowo i nieskomplikowanie. Wstrzymywałabym się przed kupnem bielizny, nie znając dokładnie rozmiaru ani marki, w którą osoba się ubiera. Nie należy przecież zapominać o tym, iż bielizna to bardzo intymna cześć garderoby, a i rozmiarówka jest różna - sama kupując sobie bieliznę po różnych doświadczeniach z nietrafionym rozmiarem doskonale wiem, jaki rozmiar jakiej marki bieliźnianej leży na mnie dobrze. Jedyną ładną bieliznę widziałam ostatnio w H&M i były to miękkie koronkowe biustonosze, które kojarzą mi się z leniwym weekendem pod ciepłym kocem z kubkiem gorącej herbaty z czystka. Podobnie rzecz się ma z kosmetykami - o ile nie piszczę na temat czegoś, co bardzo chciałabym mieć- lepiej nie ładować funduszy w coś, co może okazać się totalnym bublem, produktem z uczulającym składem, bądź też kolejnym egzemplarzem czegoś, co w kosmetyczce już jest. 

Jeszcze rok temu mogłabym powiedzieć, że akcesoria na fitness/siłownię będą dla mnie interesującym prezentem. Dziś stwierdzam, że praktycznie wszystko już posiadam. Zależnie od tego, czy biegam, czy ćwiczę na siłowni - mam w domu to, czego potrzebuję: od bidonu, przez shaker do odżywki, opaski na włosy, czapkę, rękawiczki do biegania, saszetki zarówno do biegania, jak i case na telefon, nerkę na siłownię, specjalny ręcznik, etc. Wygląda więc na to, że jedyne czego czasem może mi braknąć to chęci i sterta wymówek. Inaczej rzecz ma się z suplementami i odżywkami dla osób aktywnych. Tutaj moje zainteresowanie znacznie wzrasta i oscyluje wokół fat burnerów i odżywek potreningowych. Kreatyna tak polecana mężczyznom jakoś mnie nie przekonuje - może ze względu na to, że prowadzić może do zatrzymywania się wody w organizmie, a mnie jako kobiecie ten stan co miesiąc fundują hormony. Także dzięki, ale wolę nie ;)  

Pozostając w temacie sportu karnet uważam za super prezent - ale tylko wtedy kiedy człowiek chce ćwiczyć, a zwyczajnie odkładał zakup karnetu na "później". W przypadku kogoś, kto woli leżeć i tyć w obrębie swojej kanapy karnet to tylko kolejne złotówki wywalone w próżnię, a i ryzyko kłótni przy świętach gwarantowane. 


Ubrania to dość popularna kategoria prezentów na święta. Niestety tak jak w przypadku bielizny- jeśli nie zna się rozmiaru danej marki, który odpowiada danej osobie - nie ma sensu czynić zakupu. 


Akcesoria kuchenne jako prezent? Tak, pod warunkiem, że jest to coś, o czym wiemy, że jest pożądane. U mnie jest to Winner Cup od Gym Hero. Ciężko go ustrzelić, bo rozchodzi się jak świeże bułeczki, gdy tylko znów jest dostępny. W kuchni staram się spędzać więcej czasu, choć nie ukrywam, że ostatnie tygodnie nie obfitowały w kuchenne rewolucje, a posiłki zaczęły być z lekka monotonne. 


Do świąt nie pozostało tak wiele czasu, jak się nam wszystkim wydaje. O prezenty łatwiej zadbać już teraz, by w ostatnie przedświąteczne dni nie spędzać popołudnia na staniu w kolejkach w sklepie i denerwowaniu się, że nie możemy znaleźć tego, co zaplanowaliśmy. 



*To zdanie Rudit, która ma w swojej ofercie świetne kubki, poszewki na poduszki, kalendarze, etc. Rudit pamiętam jeszcze z czasów jej pierwszych kroczków na blogu. Bardzo ją lubię i polecam!



Pozdrawiam 
Paulina M

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.