Lady in red, czyli wielki powrót do ulubionego koloru włosów.

25 stycznia
Doskonale pamiętam czasy jako rudzielec. Uwielbiałam tamte momenty, naprawdę. Mam z tego okresu mnóstwo fantastycznych wspomnień. Zostałabym ruda do końca świata, gdyby nie fakt dość męczącej pielęgnacji koloru.
Jakieś 3 lata temu przefarbowałam się na kolor najbardziej zbliżony do naturalnego odcienia moich włosów. Potem przerzuciłam się na hennę, by bardziej o te kosmyki zadbać. powroty do rudości chodziły mi po głowie, jednak wcześniej się na nie nie zdecydowałam. Wczoraj jednak przy okazji zakupów w drogerii do koszyka wpadły mi 2 pudełka z farbą Garnier Olia w odcieniu 6.6 Intensywna Czerwień. Właśnie zdałam sobie sprawę, że z Garnierem miałam w okresach rudości same przykre momenty. Tym razem żywię jednak nadzieję, że za miesiąc, półtora - kiedy będę odświeżać kolor - wszystko pójdzie tak jak powinno i kolor nie będzie niespodzianką.

rudzielec w niedzielę, czy li no make up day

Co mnie podkusiło do zmiany koloru?

Nowy rok to okres zmian. Intensywnie pracuję nad sobą, dobrze się odżywiam, dbam o siebie. Nuda zapanowała w kolorze moich włosów. Ot co. Taki kaprys przed wiosną. Dawno włosów nie farbowałam - zeszłoroczne farbowanie Herbatintem było tylko celem pogłębienia naturalnego odcienia moich włosów. Minęło kilka dobrych lat od ostatnich szaleństw z włosami, a nadal potrafię pomalować je tak, by nie wyglądać jak Myszka Mickey po aplikacji farby.

Dlaczego Olia?

Przypadek. Serio serio. Zadziałał też argument, że jest na tyle agresywna, by nawet z brunetki zrobić powabnego rudzielca. Nie ukrywam, że cena też zrobiła swoje - 14,99 zł w ramach promocji w drogerii Natura. Promocja trwa do 3 lutego. Gazetka tutaj.

Co z farbowaniem?

Jest dziecinnie proste. Farba nie śmierdzi. Nie zawiera amoniaku, ale inne agresywne środki chemiczne na pewno - tutaj nie ma się do oszukiwać, że będzie to farba naturalna, bezpieczna dla wszystkich włosów i skóry głowy. Jeśli brunetka ma stać się rudzielcem bez uprzedniego rozjaśniania włosów - produkt musi być agresywny. Mnie to nie przeszkadza akurat, bo wiem co kupuję. 
Krem utleniający mieszamy z kremem koloryzującym w niemetalowej miseczce przy użyciu niemetalowej łyżeczki/szpatułki/etc. Ja skórę zabezpieczyłam olejem kokosowym- nauczona doświadczeniami lat wcześniejszych i wielokrotnym domywaniem skóry po farbowaniu wiem, że lepiej natłuścić skórę przy linii włosów i mieć święty spokój niż potem szorować kark, czoło i uszy i denerwować się, że wyglądamy jak myszki z bajek dla dzieci. Gotowa mieszanka ma kolor brzoskwiniowy, który wraz z utlenianiem się zmienia barwę w kierunku intensywnego różu. Jedno opakowanie wystarczyło mi na całe włosy - jest to dla mnie zaskoczeniem, bo włosy mam do pasa, co prawda ścieniowane, ale jednak. Nie każda farba stosowana kiedyś była tak wydajna. Tak czy inaczej mam jeszcze jedno opakowanie, które wystarczy mi na później :)

Jak efekty?

Jestem zadowolona. Jestem ruda, ale nie jest to taki chamski lisi kolor :) Zobaczymy jak się będzie wypłukiwał z tygodnia na tydzień. Farba nie podrażniła skóry mojej głowy. jedno opakowanie wystarczyło mi na włosy niemalże do pasa - to ogromny plus. Produkt nie pachnie chemią. 


Swoją metamorfozę oceniam dobrze. Gdybym była niezadowolona - rudość zniknęłaby dość szybko. Mam nadzieję, że zagości u mnie na dłużej. 





Pozdrawiam
Paulina M

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.