Rozstaliśmy się pokojowo.

Ja i podkład do twarzy. 
W tak upalną niedzielę jak ta dzisiejsza najchętniej leżałabym plackiem cały dzień. Tak się zapewne nie stanie, bo wyląduję w wannie, a potem ruszam w miasto. Nadszedł czas na poważne wyznania tutaj na blogu. Nie jest mi łatwo o tym mówić, ale życie nie pozostawia mi wyboru...



Nie maluję się. Od dwóch miesięcy nie noszę podkładu i ograniczam ilość kosmetyków. Ten rozwód nie był krwawy. Obyło się bez podziełu majątku ani przyznania opieki nad resztą kosmetyków drugiej stronie. Rozstaliśmy się pokojowo. Ja i kosmetyki zawsze się lubiliśmy. Nasz związek rozkwitł kilka lat temu, gdy wreszcie po miesiącach prób i błędów znalazłam produkty, które mi pasują i sprawiają, że wyglądam lepiej. Codzienną rutyną było poranne nakładanie podkładu, pudrów konturujących, pudru transparentnego, bronzera, różu, cieni do powiek, tuszu. To zajmuje czas. Potem wieczorem zmywasz to wszystko. Czasem następnego dnia budzisz się i wyglądasz jak miś panda. Wtedy wiesz, że z tym tuszem się nie zaprzyjaźnisz, skoro mimo 5-minutowego zmywania go z twarzy zostało go na rzęsach na tyle dużo, by nocą popłynąć ścieżką chwały pod oczy. W takich afrykańskich temperaturach naprawdę wielki szacun dla dziewczyn, które noszą pełen makijaż i nic im nie płynie. Troszkę z malowaniem się w upały jest jak z malowaniem się na siłownię. Każdy robi co uważa za stosowne, ale często gęsto jest tak, że po godzinie z tego makijażu zostaje tylko mokra plama. Tym bardziej podziwiam kobiety, które chcą lub uważają, że muszą nosić podkład w takich warunkach. Uważam się za szczęściarę, bo mogę się malować, albo i nie. To mój wybór, a nie konieczność. Moje widzi mi się. 



Początki nie malowania się nie były łatwe. Od ośmiu tygodni średnio co dwa dni słyszę pełne troski zapytanie, gdzie się tak opaliłam. Otóż nie opalam się wcale. Ostatni raz wystawiłam się na słońce w lipcu...zeszłego roku. Ja po prostu mam taki kolor skóry. Moja buzia jest mieszana w kierunku wrażliwej z rozszerzonymi naczynkami miejscowo. O ile było to przykryte pięknym podkładem, który wszystko wyrównywał, teraz wszystko jest na wierzchu. I ludzi to dziwi. Mnie nie, bo ja w domu chodziłam nieumalowana. Każdego dnia słyszę, jak pięknie wyglądam. Nawet jak jestem zaspana i rozczochrana to też jestem piękna. I taka się czuję. Z pełnego makijażu było mi zrezygnować łatwiej odkąd na serio wzięliśmy się za siebie i lepiej się żywimy i jesteśmy aktywni fizycznie. Hektolitry płynów wlewanych w siebie codziennie doskonale są widoczne w kondycji całego ciała, w tym twarzy rzecz jasna. Nie bez znaczenia jest też idąca za tym rezygnacja z niezdrowych przekąsek i używek. I sen. Nic nie działa lepiej niż sen. Do tego zrobiłam sobie kilka miesięcy temu wielofunkcyjne serum do twarzy. Nakładane na noc ładnie odżywia skórę i pozwala jej się szybko regenerować. 


Mój aktualny makijaż zajmuje mi...2 minuty. Po nałożeniu lekkiego kremu oliwkowego z Ziaji i odczekaniu aż się wchłonie, nakładam na buzię puder transparentny z My Secret i lekko podkreślam sobie brwi. I generalnie na tym koniec. Jak mam ochotę dorzucam sobie bronzer. Błyszczyk na usta i gotowe. Rzęs nie maluję, bo moje oczy mają kapryśny moment od pół roku. Najpierw sadziłam, że pieką i swędzą mnie przez tusz, który już mi kilka miesięcy wtedy służył. Odstawiłam. Nic się nie zmieniło. Kupiłam inny tusz. Znów to samo. Odstawiłam. Zmieniłam soczewki na okulary. Nadal nie było znaczącej poprawy. Noszę inne soczewki, a moje patrzałki nadal mają swoje gorsze dni. Rzęsy maluję więc sporadycznie mając na uwadze to, że po 10-12 h od momentu jego nałożenia będę musiała go zmyć. Jak go nie zmyję sama, to z pewnością popłynie, bo zaczną mi łzawić i będę  siedzieć z króliczymi oczami pośród ludzi i ich zatroskanych spojrzeń ale wolnych od podrażnień. 


Oto cała filozofia. Nie czuję aktualnie potrzeby nakładania podkładu na twarz. Nie muszę niczego przykrywać, bo kondycja mojej buzi pozwala mi na to, bym pozwoliła jej swobodnie oddychać. Zdecydowanie moje poranki są teraz dynamiczniejsze, bo spędzam przed lustrem dużo mniej czasu. Jest to dla mnie rozwiązanie praktyczne, szczególnie jeśli kilka razy w tygodniu jestem na siłowni, gdzie umówmy się i powiedzmy sobie szczerze: pocę się jak świnia. Po treningu biorę prysznic i prościej i szybciej się ogarniam, gdy się nie maluję. Nie czuję presji noszenia pełnego makijażu, bo tak wypada, tak trzeba etc. Nic nie trzeba. Chcesz to się malujesz, nie chcesz to tego nie robisz. Twoja twarz to twój wybór. 



Zanim przestałam się malować byłam przekonana wręcz, że ciężko mi będzie zrezygnować z kosmetyków kolorowych. A nieprawda. Przyszło mi to łatwo i zręcznie. Czy ktoś miał tak jak ja? Czy po latach praktycznie codziennego rytuału z nakładaniem podkładu można z dnia na dzień z niego zrezygnować? Podziel się spostrzeżeniami w komentarzu pod postem :)


Pozdrawiam 
Paulina M

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.