Niby nic nie mam do poniedziałków, ale...

...niektóre początki tygodnia nieszczególnie przypadają mi do gustu. Na taki marny poniedziałek ciężko jest się przygotować. Niedziela nie zwiastuje, że za kilkanaście godzin rozpocznie się dzień, którego nie polubię. Nie przeczuwam nigdy z wyprzedzeniem tego ciężaru zmęczenia, który przygniata mnie znienacka. To trochę tak, jakby przygniótł cię ogromny głaz, a Tobie jest już kompletnie wszystko jedno i nie walczysz z tą sytuacją. Ty też pewnie czasem tak masz, prawda?  
uśmiech ZAWSZE robi różnicę

Dla mnie pierwszym symptomem są szczypiące oczy. Być może brzmi to głupio, ale już tłumaczę. Sen to samo zdrowie i powie to każdy lekarz. Jeśli śpię mniej niż 6 godzin, a takie noce się zdarzają - poranne antyseksowne spojrzenie śmierci gwarantowane. Ani krople, ani okłady z herbaty nie pomogą - będzie wściekły królik. Najgorsza z możliwych jest perspektywa pozostawienia mojej twarzy w takim stanie na cały dzień, dzień cały. Od kilku miesięcy tonuję makijaż i ograniczam do minimum, ale przyznam, że najczęściej maluję oczy wtedy, gdy mam takie wstrętne poniedziałki. Czy to błąd? Teoretycznie tak, bo kosmetyki mogą uczulać, podrażniać i pogarszać ten stan, ale paradoksalnie po kilku godzinach życie wraca do normy. Może to taka moja zabawa w tuszowanie złego samopoczucia dobrym makijażem? Sama nie wiem. 


Po drugie nie chce mi się w takie dni uśmiechać. Dla takiego rozchichranego człowieka jak ja odklejenie uśmiechu i zdjęcie go w twarzy sprawia, że ja tej twarzy nie mam. Uśmiech jest częścią mnie. Jeśli tego uśmiechu nie ma, nie ma też pewnej części mnie. Myślę, że tej milszej wersji mnie. I nie uśmiecham się do ludzi, bo charakter mojej pracy mnie do tego zobowiązuje. Albo bo muszę. Uśmiecham się bo lubię i mogę - kto wie, kiedy utracimy uzębienie. Lepiej korzystać póki ma się ku temu warunki. Nie chce mi się też z nikim rozmawiać. I nie jest to wina nikogo, kogo spotykam w takie dni na swojej drodze. Po prostu mi się nie chce. Mam prawo mieć lenia giganta. Mam możliwość nie zanudzania nikogo swoim paplaniem. Mam ochotę mieć cały swój czas dla siebie. Nie dla Ciebie. Dla MNIE. Tylko ja i ja, moje i moje. Korzystam na całego. Widzę to zakłopotanie w oczach znajomych w takie dni jak ten. Ani się nie uśmiecham, ani za bardzo nie gadam, czyli pewnie coś schrzanili albo spsocili. A więc małe sprostowanie: nie jesteś niczemu winny, człowieku co stajesz mi na drodze w znienawidzony i parszywy poniedziałek. Po prostu zajmuję się sobą. I Tobie polecam to samo. Zdrowy egoizm jest dobry, bo jest zdrowy ;) Mnie jutro przejdzie, a Ty nadal będziesz myśleć, czy jestem nabzdyczona, czy niekoniecznie. 


Nic mi się nie chce w poniedziałki. Nawet jak sobie zaplanuję cały dzień to i tak gdzieś po drodze ten plan się rozmyje. Jest prawie pewne, i widzę to już od kilku tygodni, że w poniedziałki zboczę z trasy na siłownię. Jeśli na nią trafię - trening będzie jakiś taki...nijaki. Jeśli pojadę na zakupy, to albo nic nie kupię, albo pójdę po jedną rzecz, a wrócę z całą torbą. O zakupie ubrań, czy butów bądź załatwianiu spraw urzędowych mogę zapomnieć w takie poniedziałki. 


O dziwo, w takie nieszczególnie fajne poniedziałki siadam do bloga i pisze mi się sympatycznie. Sklejam kolejne akapity bardzo sprawnie i nad wyraz szybko. Czy to znak, że poniedziałki jednak nie są takie do dupy? To taki paradoks życiowy i jest to piękne, że w takich chwilach wychodzi nam wszystko to, co z reguły nie jest takie proste, nawet jeśli jest tak przyjemne jak blogowanie. 


Jak tam wasze ciężkie początki tygodnia? Miewacie znienawidzone poniedziałki? 




Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.