Brajany, Andżele i Dżesiki - niepewna przyszłość 500+

06 września
Sporadycznie na moim blogu pojawiają się wpisy dotyczące aktualnej sytuacji gospodarczej lub społecznej w kraju. Nie są to częste wypowiedzi, bo mam świadomość, że każdy z nas ma odrębne zdanie na każdy w zasadzie temat. Nie lada wyzwaniem byłaby próba zmiany światopoglądu kogokolwiek na jakikolwiek temat. Ale zawsze mogę pokazać Wam mój punkt widzenia na pewne sprawy. Dziś kilka słów o beneficjentach Programu 500+.

fot: Unsplash

Program 500+ doskonale się przyjął wśród obywateli naszego pięknego kraju. Sama idea wspomożenia rodzin w tak trudnym procesie jakim jest wychowywanie potomstwa jest dobra i za to plus. Pomoc dedykowana jest z reguły rodzinom wielodzietnym - przy dwójce i więcej potomków brak jest ograniczeń co do dochodów w budżecie domowym. Kryterium dochodowe do uzyskania pomocy finansowej to dochód nieprzekraczający 800 zł na osobę - wtedy pomoc finansowa należna jest również rodzinom 2+1 lub  1+1. Gdy w rodzinie (zarówno tzw. rodzinie pełnej, czy też nie) jest dziecko niepełnosprawne, pomoc finansowa dotyczy również pierwszego dziecka pod warunkiem dochodów niższych niż 1200zł na osobę. Dość jednak teorii, czas na przykłady.
Zosia mieszka na terenach podmiejskich. W jej okolicy nie ma zbyt wielu możliwości rozwoju zawodowego, więc pracuje w pobliskiej piekarni. Zarabia 1500 zł miesięcznie "na rękę" na umowie zlecenie. Jej mąż dorabia sobie na czarno, więc oficjalnie nie ma żadnego dochodu. Oficjalnie jest jednak zarejestrowany jako osoba bezrobotna bez prawa do zasiłku. Mają czwórkę dzieci. Łatwo obliczyć, że przy sześciu osobach dochód na osobę wynosi 250 zł. Kwalifikują się wobec tego do Programu 500+ i otrzymają pomoc w wysokości 2000 zł. 
Czy Zosi opłaca się zatem pracować, skoro od państwa otrzymuje więcej niż od pracodawcy? Jeśli Zosia nie planuje odkładać lub inwestować pieniążków w przyszłość swoją lub swoich dzieci, bez mrugnięcia okiem zostawi pracę za sobą i będzie siedzieć w domu. Nie żeby to nie było dobre, bo z perspektywy wychowania dzieci dobrze jest być w domu i spędzać czas ze swoimi pociechami, a i oszczędność jest, bo na żłobek nie trzeba łożyć. Tym bardziej, jeśli kasa sama płynie na konto. Takich Zoś będzie wiele w naszym kraju. Niestety dużo więcej będzie rodzin, w których Brajany, Andżele i Dżesiki albo są dziećmi, albo rodzicami. Im do pracy się nie spieszy. Nie mają za to problemu, by mnożyć się na potęgę. Ten program również jest dla nich i wierzcie mi lub nie, ale będą doić pomoc finansową od państwa na potęgę. Kilka miesięcy temu jak grzyby po deszczu wypływały na światło dzienne historie rodzin trudnych, dla których hajs od państwa stanowił motor napędowy do dalszego popadania w nałogi. A to pijąca matka, która rozpuszczała pieniądze na wódę, a to matka rodząca noworodka z promilami w organizmie, albo dziecko znalezione na śmietniku czy w lesie.
Prym wiodła Łódź, do której osobiście nic nie mam, ale ostatnimi czasy wszystkie patologiczne historie życiowe pochodzą właśnie stamtąd. Posypały się skargi i donosy. Takim oto sposobem dla tego typu rodzin pieniądze zastapiły bony żywieniowe. Rzekniesz "przyszła kryska na matyska". Powiem ci, że wcale nie. Bo taki bon żywieniowy, o ile nie jest imiennym, można wymieniać między sobą, odsprzedać, oddać. Zrobić z nim cokolwiek, byleby mieć pieniądze na papieroski, alkohol i narkotyki.

Chciałam, pisząc ten post, dokopać się do jakichś statystyk o beneficjentach tego programu. Myślałam, że może dowiem się co nieco o profilu takiej rodziny, o klasyfikacji wydatków rzeczywistych, o planach inwestycji w swoje własne dzieci. Szukałam na próżno. Jedyne, o czym grzmią internety to fakt, że te pieniądze są przeznaczone głównie na konsumpcję. A inwestowanie w przyszłość najmłodszych? Odkładanie kasy na subkonto dla dziecka na lepszy życiowy start? Czy nasze życie ogranicza się już tylko do kupowania białego chleba i najtańszej margaryny? Kiedyś były książeczki oszczędnościowe. Pamiętam, bo za wartość swojej kupiłam pierwszą wypasioną cyfrówkę (jak na tamte czasy rzecz jasna).

Co, gdy skończą się pieniądze z 500+ ?

Idea tej pomocy przypomina mi trochę rzucanie chleba głodnemu. Zaspokajanie pierwszych potrzeb bez roztrząsania i próby odpowiedzi na proste pytanie: dlaczego głodny jest głodny? Gdyby jednak pokusić się  o analizę sytuacji, można byłoby zaproponować rozwiązanie, które zapewni głodnemu lepsze życie i uczucie sytości na długo dzięki swoim własnym działaniom. Wszystko rozbija się o naukę samodzielności. Uważam, że tego nam brakuje. Polacy polegają na pomocy państwa i będą wściekli, gdy te pieniądze się skończą. A skończą się już niebawem, bo dziura budżetowa pogłębia się z każdym dniem.
Zaleje nas fala osób bezrobotnych, tych którym nie opłacało się pracować, gdy otrzymywali świadczenie z Programu 500+. Prawdopodobnie większy odsetek z nich nie będzie mieć szansy na zasiłek dla bezrobotnych. Dodatkowo nasze małe pociechy nie będą mieć miejsc w żłobkach, bo inwestycje w rozwiązania praktyczne najwyraźniej nie są konikiem naszego rządu. Brak miejsc w żłobkach generuje potrzebę pozostania w domu na bezrobociu, bądź opłaceniu opiekunki i pozostawieniu dziecka pod opieką osoby obcej i powrotu do pracy. Problem żłobków i przedszkoli jest tak głęboki, że na pewno zasłuży na oddzielny wpis :) Dodatkowo gospodarka trochę zwolni.


Jak widzicie nie jest i nie będzie tak różowo z pięknym obrazkiem sypania hajsem przez państwo. Nie ma nic za darmo i zawsze odbija się to na wszystkich obywatelach.


Pozdrawiam
Paulina M

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.