Tak się dzieje, gdy zamiast wybierać sercem i rozumem, liczysz na tyle, na ile zaliczysz

Hejka po dłuższej przerwie. Ostatnio jakoś ciężko jest mi usiąść i przygotować nowe posty. Nie chcę, by w tym miejscu pojawiało się byle co, stąd też przy braku pomysłów po prostu siedzę cichutko w oczekiwaniu na to, co popchnie mnie do pisania.


Pierwotnie myślałam, że w okolicy lutego pojawi się jakiś post związkowy z lekkim wspomnieniem osławionych Walentynek. Inspiracją do dzisiejszego wpisu była jednak podsłuchana, choć zupełnie przypadkiem, rozmowa w autobusie...


Kilka dni temu jadąc do pracy zostałam mimowolnie słuchaczką opowieści jegomościa o kuluarach jego związku z wybranką serca. Chłopak spotkał znajomą w autobusie i postanowił opowiedzieć co u niego słychać. A słychać było tyle, że mieszka teraz z dziewczyną poznaną przez swoich przyjaciół na jednej z imprez w Explosion. Kto mieszka w stolicy ten wie, że to miejsce znane jest z imprez i towarzystwa maści wszelakiej. Męża bym tam nie szukała na pewno. Ale nie o tym piszę dziś ;) Ów chłopak spotyka się już jakiś czas z wybranką serca, a raczej innego organu, o czym dowiem się kilka chwil później. Mieszkają razem jakiś czas, ale wypowiada się o tym beznamiętnie. Kwintesencją podsłuchanych zwierzeń była odpowiedź na pytanie towarzyszki podróży o to, czy jest zakochany, gdyż kompletnie nie brzmi ze słów swoich jakoby w tym stanie upojenia kobietą był. A kto ci powiedział, że jestem zakochany? Ona ma z tego korzyści przecież, że z nią jestem. Przyjeżdżam po nią do pracy i wozi się autem po mieście - warknął oburzony posądzeniem go o miłość i inne pierdoły. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie jednak mieszkanie razem, budowanie swoistego gniazda to taki dalszy etap relacji. 

Do czego skłoniło mnie przysłuchiwanie się, choć totalnie przypadkowe, historii o czymś, czego miłością nazwać nie można? Przede wszystkim tego, że nadal społeczeństwo podzielone jest między tych, którzy robią to co czują i chcą być fair wobec swoich partnerów i na tych, którzy mają na to wywalone i liczy się dla nich tylko ich własny tyłek. O pupę drugiej osoby martwią się jedynie wtedy, kiedy jest w ich zasięgu wzroku, rąk i innych części ciała. Strasznie smutne jest to, że ludzie zamiast sięgać po więcej i budować sobie szczęście z ludźmi, z którymi naprawdę chcą być, wybierają sobie alternatywę. Alternatywę, która zwyczajnie jest pod ręką i jest chętna do budowania relacji. Tyle tylko, że przynajmniej dla jednej strony to staranie się jest niczym innym ponad zerknięcie w stronę swojej, niekoniecznie wyśnionej, połówki. Czy takimi ludźmi chcielibyśmy być? Ja zdecydowanie nie popieram bycia z kimś na siłę i jestem bardzo wdzięczna moim ex, że chcieli i potrafili się rozstać, gdy nie czuli tego magicznego CZEGOŚ. Dzięki wszystkim doświadczeniom jestem teraz w miejscu, w którym jestem, z kimś o kim z dumą mogę powiedzieć per MĄŻ. 

Takim oto sposobem, po dniach bez polotu i podrygu do pisania, post nawinął się spontanicznie :) Miłych Walentynek, jeśli je obchodzicie. A tym, którzy ich nie obchodzą lub hejtują również życzę miłych wrażeń nie tylko dnia dzisiejszego, ale każdego. Życie mamy po to, by czerpać z niego całymi garściami. 


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.