Mój Czarny Protest

22 czerwca
Pisałam kilka miesięcy temu pracę konkursową o Czarnym Proteście. Nie wygrałam, nie zajęłam elitarnego miejsca, ale mój głos się liczy.


Mój Czarny Protest rozpoczął się kilka lat temu. Już na studiach interesowałam się zdrowiem seksualnym i prokreacyjnym.
Stare, poszarzałe tomisko „Seksuologii” Imielińskiego pochłonęłam w kilka dni. Jako studentka uczelni medycznej w stolicy, której zresztą nie ukończyłam, przygotowywałam się do napisania pracy dyplomowej. Za promotora wybrałam doktoranta, z którym miałam już styczność podczas zajęć. Zasugerowałam się jego stosunkowo młodym wiekiem. Myślę, iż dzieliło nas nie więcej niż 10 lat. Celowy był ten właśnie wybór, z uwagi na koncepcję mojej pracy dotyczącej praw kobiet w zakresie zdrowia reprodukcyjnego w Polsce. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wymianie kilku wiadomości e-mail, w zaawansowanym etapie pisania, wyczytałam jeden komentarz do mojej pracy dyplomowej. Fragment oceniony przez rzeczonego promotora dotykał problemu przedwczesnego zakończenia ciąży u małoletniej. Nie było tam przykładu z kosmosu tudzież odmętów Internetu - ot przytoczony fragment ustawy, wokół której debatujemy po dziś dzień. Szanowny pan promotor uznał, iż niedopuszczalnym jest, by wskazywać na jakiekolwiek życie seksualne małoletniej, gdyż dziewczynki w tym wieku nie prowadzą takowego. Przyznam szczerze, że bardzo zabolała mnie taka analiza stanu prawnego poczyniona przez bądź, co bądź – mojego wykładowcę. Otworzyło mi to oczy na smutną prawdę: w tym kraju ciężko jest myśleć inaczej niż poprzez zakorzeniony społecznie wizerunek kobiety, jako istoty podległej i niesamodzielnej. Na nic zdały się moje argumenty – promotor nawet nie zerknął na cytowaną ustawę, a i tak uparcie trwał przy swoim zdaniu. Jeśli wykładowca uczelni medycznej ma tak rażące braki merytoryczne w zakresie prawa do przerwania ciąży, to jaką wiedzę przekazuje studentom.? Opiera się na własnej ideologii czy na przesłankach wynikających z licznych badań? Nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Same studia i pracę opisującą szeroko poziom zdrowia reprodukcyjnego w Polsce napisałam na innej uczelni, pod opieką osoby, która temat zna od podszewki. Studiuję nadal i ku mojemu zaskoczeniu nawet wśród studentów panuje przekonanie, że problem dostępności antykoncepcji, standardu opieki okołoporodowej, aborcji – nie istnieje lub nie jest zbyt istotny.

Czarny Protest nie jest dla mnie tylko kartką w kalendarzu, kiedy robi się głośno o prawach kobiet i mężczyzn. To ruch społeczny, który wierzy i ufa rozwojowi cywilizacyjnemu świata i pragnie, by w kraju nad Wisłą szanowano i przestrzegano praw prokreacyjnych i seksualnych. Doskonale pamiętam sobotę, 1 października minionego roku. Mieszkam na drugim końcu miasta i na Wiejską jechałam prawie godzinę. Na każdym kolejnym przystanku dosiadali się pasażerowie w czerni. Nie tylko kobiety, ale też mężczyźni bardzo aktywnie brali udział w wydarzeniach pod Sejmem RP. Pod gmach przyszli wszyscy: piękni, młodzi, starzy, przeciętni, bogaci i mniej zamożni. Wszyscy dla wspólnego celu: poszanowania naszych praw. Mam wrażenie, że gdy mówimy o antykoncepcji, terminacji ciąży, prawie do badań prenatalnych, czy o przemocy w rodzinie – wszędzie pojawia się tylko sylwetka kobiety. A gdzie ci mężczyźni? Dlaczego ich rola medialnie jest marginalna? To nieco śmieszno- straszne, gdy w mediach nie pokazuje się panów towarzyszących kobietom w protestach, za to bardzo chętnie przywołuje się opinie i osądy innych mężczyzn, dyskredytując nas w oczach świata. Tyranizuje się kobiety, które tak ja ja uważają, że możemy decydować same o sobie i swojej seksualności. Nie musimy poddawać się patriarchalnej wizji społeczeństwa, tak pielęgnowanej przez niektóre środowiska i uznawanej za jedyną właściwą. Nie podoba mi się kłamliwe wkładanie kobietom w usta słów jakobyśmy wszystkie były zwolenniczkami terminacji ciąży, tym bardziej przy używaniu nieprawdziwych skrótów myślowych nazywając nas morderczyniami. Za każdym razem, gdy słyszę wypowiedź w tym tonie wiem, że ten kto wypowiedział te słowa kompletnie nie zna problemu. Istotą walki o prawa reprodukcyjne nie jest, byśmy obligatoryjnie musiały terminować ciąże, a byśmy mogły same o tym decydować. Podobnie rzecz się ma z dostępnością antykoncepcji postkoitalnej, która nie jest gamą produktów wywołujących poronienie. Szafowanie pojęciem antynidacyjny i stawianie przy tym znaku równości z poronieniem wywołuje we wrażliwej i mniej oczytanej części społeczeństwa lęk i tym silniejsze nastawienie na ochronę życia poczętego, im częściej tego typu hasła są słyszalne. Słownik języka polskiego nie znalazł definicji tego słowa, aczkolwiek nie trzeba mieć tytułu doktora nauk medycznych, by takowy stworzyć w oparciu o publikacje medyczne. Nie jest też prawdą, że taka antykoncepcja byłaby stosowana przez młode dziewczyny jak dropsy.  

Nie godzę się również, by jak ujął to niedawno Roman Giertych „Minister Zdrowia kierował się encykliką”. Rolą ministrów nie jest podporządkowywanie społeczeństwa pod własne widzi mi się lub ideologię sprzymierzeńców, a czynienie prawodawstwa polskiego zgodnego z prawami człowieka. Wszystko to powinno funkcjonować z poszanowaniem poglądów religijnych całego społeczeństwa, a jak powszechnie wiadomo, przynajmniej na papierze, jesteśmy krajem świeckim. Dopóki nie jesteśmy państwem wyznaniowym, nie można prawa dostosowywać do konkretnej doktryny religijnej, mając w nosie wszystkich, którzy myślą i wierzą inaczej. Uwiera i mierzi mnie brak szacunku wobec kobiet. Wszystkie próby pozbawienia kobiet i mężczyzn kontroli nad własną seksualnością coraz bardziej odseparowują Polskę od nowoczesnej, zachodniej Europy.
Zwolennicy zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej najchętniej wycofaliby z rynku krajowego wszystkie produkty lecznicze o działaniu antykoncepcyjnym. Twierdzą, że kieruje nimi przesłanka troski o zdrowie kobiet. W licznych publikacjach grup pro-life powtarza się twierdzenia o przedmiotowości kobiety, o tym że jest narzędziem w rękach koncernów farmaceutycznych, etc. Chętnie zadałabym pytanie wyznawcom tej filozofii życiowej: czym w takim razie jest wycofanie antykoncepcji awaryjnej bez recepty, jak nie uzależnieniem pacjentki od zasobów jej budżetu i determinacji do zażycia takiego środka? W dużym mieście znalezienie lekarza w sytuacji awaryjnej i wykupienie recepty nie jest trudne. Schody pojawiają się w mniejszych miasteczkach i na wsiach. Co powinny zdaniem ruchów pro-life uczynić tamte kobiety? Czekać na rozwój wypadków, w tym niechcianej ciąży? A ciąże z gwałtów, co z nimi? Ludzie, którzy jak twierdzą dbają o podmiotowość kobiety, próbują zmuszać je do rodzenia dzieci. Zmuszanie kobiety do heroizmu i przy okazji czyniąc z niej inkubator, bez wolnej woli i prawa do własnego zdania – to właśnie ma być znamienity przykład podmiotowości? Czytając i próbując rozmawiać z ludźmi o takich poglądach, mam wrażenie obcowania z osobą z rozdwojeniem jaźni. Z jednej strony podnosi argumenty o tym, jak farmaceutyka manipuluje rozrodczością i jakim jest złem uzależniającym kobiety, a z drugiej nie widzi nic złego w tym, by czynić z kobiet worek rozpłodowy.

Nie każda kobieta chce być matką. Nie każda kobieta może być matką, choć bardzo by tego chciała. Są też kobiety, które mają dzieci, ale nie nadają się na matki. Powinniśmy pozwolić sobie i innym na dokonanie wyboru drogi życiowej i zakładanie rodziny wtedy, kiedy jesteśmy na to gotowi my, a nie grupa fanatyków próbująca cofnąć Polskę do średniowiecza. Wszak to rodzice wychowują dzieci – nie rząd, nie kościół i nie fanatyczne koleżanki, dla których zjedzenie mięsa w piątek jest prawie tak samo złe, jak aborcja.


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.