Inspektor bogactwa detektor

01 września
Kończy się nam lato powoli. Poranki są zimne, a w ciągu dnia temperatura magicznie podskakuje o 10 stopni lub więcej. Z jednej strony lubię takie niespodzianki pogodowe. Z drugiej jednak takie migawki jesieni i trwającego jeszcze lata nie wpływają na mnie dobrze. Wiecznie jestem niedospana, mniej skoncentrowana, a bardziej rozdrażniona. Nie wróży to zatem niczego dobrego :)


Nie przepadam za urzędami, choć z czystym sumieniem mogłabym zasilić szeregi urzędników. Zrobiłabym to ze zwyczajnie ludzką misją, by żyło się lepiej. Urzędników opanowanie, stoicki spokój i udzielanie obywatelom rzeczowych i klarownych informacji... Eeh, chciałabym by tak było za każdym jednym razem. 
A dupa! 

W ramach silnej ciągoty do samorealizacji nadszedł moment, by posadzić dupkę w aucie po stronie kierowcy. Wszystko już sobie obmyśliłam. Wybrałam szkołę jazdy, zrobiłam badania, a nawet słit fotkę do prawa jazdy. Wiecie - tę a'la kryminał. Poszłam więc z tym arsenałem do urzędu. Na wstępie, zaraz po tym jak powiedziałam "dzień dobry", spojrzenie zza biurka nie wróżyło niczego dobrego. Najpierw usłyszałam, że skoro o 8 rano przychodzę po jakiś dokument, a raczej po PKK, który zajmuje niewiadomoilealewchuchuczasu do zrobienia wokół niego, nie mam szans, by go zrobić na dziś. Przy okazji usłyszałam też, że to skandal i granda, że tyle ludzi ostatnio robi prawo jazdy. Że na pewno to efekt tego, że tak nam w kraju nad Wisłą ekskluzywnie i bogato. No nie wiem, bo bogata nie jestem. Oceniam się raczej jako przeciętniak z budżetem, choć pewnie za nisko się cenię. 

I jeśli myślisz, że wykład pani inspektor w wydziale komunikacji to jedyne, co czyhało na mnie, to muszę zaskoczyć. Okazało się bowiem, że dla wydziału komunikacji zamieszkiwanie jest równoznaczne z meldunkiem. Zebrało mi się cięgi za wszystkich, co tu mieszkamy radośnie po kilka lat, ale nie mamy meldunku. Ciekawe, że podatki mogę sobie płacić tu na miejscu i meldunkowi w rodzinnej miejscowości to zwisa i powiewa. Koniec końców wniosek składałam trzykrotnie. Mimo pierwotnej wersji urzędnika, iż to oni wygenerują mi ten durny papier, finalnie wyszło...szydło z worka. Nie Beata, zwykłe szydło. Oni ten wniosek przesyłają do wydziału właściwego do zameldowania i to tamta jednostka wydaje papier. Plusik tej sytuacji jest taki, że wyślą mi go na adres korespondencyjny. Z minusów, poza wskazanymi powyżej, dostrzegam jeden. Komunikacja. W wydziale komunikacji oczekiwać czegoś takiego jak komunikacja to jak szukać igły w stogu siana. Najpierw ci mówią, że spoko że tu mieszkasz. Potem, że jednak jak mieszkasz w wynajmowanym mieszkaniu, to albo powinnaś napisać oświadczenie, że właściciel mieszkania wie, że posługujesz się tym adresem, a najlepiej żeby cię tam zameldował. Potem że w zasadzie jak cię nie ma na umowie najmu, to nie możesz się tym adresem posługiwać. W kolejnej wersji stwierdzają, że dobra, zmienimy adres na zameldowania, a i tak tu na miejscu wystawią świstek. Finał jaki jest już czytaliśmy. Klasyk. A pytałam, jak to zrobić, żeby było dobrze.

Wpuścili mnie w maliny!

Na papier nadal czekam, ani widu ani słychu. Trzeba mi było jechać do siebie i załatwić takie sprawy od ręki, eh.

Też tak macie, że jak już musicie załatwić jakąś urzędową rzecz, okazuje się, że wszędzie robią ci problem? 



Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.