Jak ograniczyłam mięso i nabiał i nie zbankrutowałam
W poście o postanowieniach na najbliższy rok napisałam Wam, że planuję zrezygnować na jakiś czas z mięsa i nabiału. Tak też zrobiłam, bądź mocno starała się ograniczyć to i owo, a w dzisiejszej notce napisze, jak mi idzie.
Po pierwsze zapytacie mnie, dlaczego u licha chcę ograniczać sobie mięsko i nabiał? Zauważyłam, że moje żywienie od pewnego czasu jest dość monotonne. Schabowy, pierś z kurczaka, tony jogurtów jedzonych do wszystkiego. Stan mojej cery i kapryśnej skóry zmienia się w zależności od tego, co aktualnie jest na talerzu. Zauważyłam również, że spożywając duże ilości nabiału jestem tak jakby opuchnięta? To troszkę tak, jakby woda zatrzymywała mi się w organizmie ale nie tylko w określonym etapie cyklu, ale akurat w dniach, kiedy piłam dużo mleka i jadłam dużo serków, czy jogurtów. Kobiety zrozumieją o co mi chodzi:) Do tego inne, bardzo przyziemne efekty świadczące o tym, że ta grupa produktów mi szkodzi, czyli ciąża spożywcza po nabiale. Wiecie, ja nie jestem szczupła jakoś szczególnie. Ale! Nic nie wkurza bardziej niż wygląd, jakbym była w 6. miesiącu ciąży, a wszystko to po zjedzeniu jogurtu! Toż to skandal i granda. Właśnie dlatego zmiana podejścia do talerza.
Do mięsno-nabiałowego detoksu podeszłam dość zdroworozsądkowo. Około 7 stycznia zaczęłam reorganizację lodówki. Z czym to się wiązało? Wyeliminowałam wszystkie produkty z sekcji mięs, wędlin oraz ograniczyłam produkty nabiałowe. Z racji na to, że sery, twarogi, wędlinę i mięsko miałam na podorędziu, kilka dni zajęło mi zjedzenie zapasów i zapełnienie lodówki inną żywnością. Nagle, gdy wchodzisz do sklepu i wiesz, że nie chcesz kupić porcji mięsa, ani serków, czy jogurtów, okazuje się, że należy zostać kreatywną kulinarnie osobą. Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Prześledź swój tygodniowy, klasyczny koszyk zakupów. Jest w nim schabowy, pierś kurczaka, hektolitry mleka i jogurtów? No to wiesz, o czym tutaj piszę. Pierwszym krokiem była zamiana mleka na napój owsiany. Wybór padł na JOYA OATS dostępny w sieci Lidl. Jest to produkt bezglutenowy, powstały z bazy owsianej - wody, ziaren owsa, oleju słonecznikowego oraz soli. Napój owsiany tej marki to 42 kcal w 100 ml, a cena za litr wynosi 8,99 zł. Rozkład W:B:T w 100 ml produktu wygląda następująco: 7,7:0,7:0,8. Produkt z powodzeniem może zastąpić mleko do kawy, jest też dobry do pieczenia i gotowania. Smakuje jak mleko z płatków owsianych, więc nie każdemu będzie taki produkt odpowiadał.
Próbowałam również produktu, który sprawdził się u mnie zdecydowanie lepiej - było to mleko sojowe waniliowe Alpro. Nie jestem pewna, ile kosztował kartonik o pojemności 1 litra, ale celuję, że było to ok. 9 zł. Kawa z tym mlekiem jest naprawdę smaczna. Mam też dobre wspomnienia z Alpro jeszcze z pracy w gastronomii. Dobrze kawa smakuje również z mlekiem bez laktozy. Mimo, że mleko bez laktozy to nadal mleko, nie czuję się po nim źle - może to też kwestia faktu, że stosuję jego małe ilości jedynie do kawy.
Ostatnio na tapecie mam napój ryżowo-kokosowy, również dostępny w sieci Lidl. Dobrze zastępuje mi mleko do kawy. Cenowo tak jak Joya Oats, czyli około 9 zł.
Inaczej ma się rzecz z jogurtami i serkami. Staram się jeść maksymalnie 1 produkt tego typu dziennie, choć i tak od przyszłego tygodnia postaram się wyeliminować serki całkowicie. Z serków jem zazwyczaj serek Romlecz, bo ma dobry skład i mi smakuje. Warto jeść to, co ci smakuje.
Ograniczając mięso przeprosiłam się z rybką. Postawiłam na lżejsze posiłki, w tym zdecydowanie faworyzując sałatki. Zdecydowanie takie najprostsze sałatki wychodzą mi najsmaczniejsze. Polubiłam ocet balsamiczny, marynowany seler i wybrałam mix sałat, którego paczka starcza mi na kilka posiłków. Ten z Biedry jest zdecydowanie smaczniejszy niż sałaty z Lidla. Oliwę i ocet balsamiczny stosuję jako sosy do sałatek. Wcześniej sięgałam po jogurt i często robiłam samodzielnie sos czosnkowy do sałatki. Po mięso sięgam statystycznie raz w tygodniu. Na mięsie gotuję najlepsza zupę świata - czyli rosół. Być może w przyszłości zdecyduję się na robienie zup wyłącznie na wywarze warzywnym, ale póki co taki system mi odpowiada.
Szczerze mówiąc spodziewałam się, że nie będę miała pomysłów na jedzenie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że ostatnio jakoś nie mam apetytu i liczba moich posiłków spadła z 5 do 3, chociaż czasem ten trzeci jest maluteńki. Czy są jakieś plusy takiej eliminacyjnej ścieżki żywieniowej? Finansowe na pewno, choć nie są to drastyczne oszczędności. Warzywa kosztują, mleko bez laktozy jest droższe niż klasyczne, mleko sojowe jest bardzo drogie w porównaniu do klasycznego. Gdybym sobie taki program eliminacyjny zrobiła wiosną, pewnie byłoby to tańsze. Ale po co czekać do lata? Działać trzeba tu i teraz. Małymi krokami zmieniać nawyki żywieniowe i dopasować je do siebie tak, by czuć się dobrze. Na ten moment czuję się bardzo dobrze. Lepiej sypiam, nie chodzę głodna, nie wyglądam jakbym była cięższa o kilka kilo. Zobaczymy, co pokażą kolejne tygodnie :)
Próbowałam również produktu, który sprawdził się u mnie zdecydowanie lepiej - było to mleko sojowe waniliowe Alpro. Nie jestem pewna, ile kosztował kartonik o pojemności 1 litra, ale celuję, że było to ok. 9 zł. Kawa z tym mlekiem jest naprawdę smaczna. Mam też dobre wspomnienia z Alpro jeszcze z pracy w gastronomii. Dobrze kawa smakuje również z mlekiem bez laktozy. Mimo, że mleko bez laktozy to nadal mleko, nie czuję się po nim źle - może to też kwestia faktu, że stosuję jego małe ilości jedynie do kawy.
Ostatnio na tapecie mam napój ryżowo-kokosowy, również dostępny w sieci Lidl. Dobrze zastępuje mi mleko do kawy. Cenowo tak jak Joya Oats, czyli około 9 zł.
Inaczej ma się rzecz z jogurtami i serkami. Staram się jeść maksymalnie 1 produkt tego typu dziennie, choć i tak od przyszłego tygodnia postaram się wyeliminować serki całkowicie. Z serków jem zazwyczaj serek Romlecz, bo ma dobry skład i mi smakuje. Warto jeść to, co ci smakuje.
Ograniczając mięso przeprosiłam się z rybką. Postawiłam na lżejsze posiłki, w tym zdecydowanie faworyzując sałatki. Zdecydowanie takie najprostsze sałatki wychodzą mi najsmaczniejsze. Polubiłam ocet balsamiczny, marynowany seler i wybrałam mix sałat, którego paczka starcza mi na kilka posiłków. Ten z Biedry jest zdecydowanie smaczniejszy niż sałaty z Lidla. Oliwę i ocet balsamiczny stosuję jako sosy do sałatek. Wcześniej sięgałam po jogurt i często robiłam samodzielnie sos czosnkowy do sałatki. Po mięso sięgam statystycznie raz w tygodniu. Na mięsie gotuję najlepsza zupę świata - czyli rosół. Być może w przyszłości zdecyduję się na robienie zup wyłącznie na wywarze warzywnym, ale póki co taki system mi odpowiada.
Szczerze mówiąc spodziewałam się, że nie będę miała pomysłów na jedzenie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że ostatnio jakoś nie mam apetytu i liczba moich posiłków spadła z 5 do 3, chociaż czasem ten trzeci jest maluteńki. Czy są jakieś plusy takiej eliminacyjnej ścieżki żywieniowej? Finansowe na pewno, choć nie są to drastyczne oszczędności. Warzywa kosztują, mleko bez laktozy jest droższe niż klasyczne, mleko sojowe jest bardzo drogie w porównaniu do klasycznego. Gdybym sobie taki program eliminacyjny zrobiła wiosną, pewnie byłoby to tańsze. Ale po co czekać do lata? Działać trzeba tu i teraz. Małymi krokami zmieniać nawyki żywieniowe i dopasować je do siebie tak, by czuć się dobrze. Na ten moment czuję się bardzo dobrze. Lepiej sypiam, nie chodzę głodna, nie wyglądam jakbym była cięższa o kilka kilo. Zobaczymy, co pokażą kolejne tygodnie :)
A jak się mają Wasze diety? Czekacie ze zmianami żywienia do wiosny, czy z nowym rokiem weszłyście nowym krokiem do własnej kuchni? :)
Brak komentarzy: