Współczynnik marudy - mode on, seriale oraz jogurt mak - marcepan w słoiku

Rzeczą oczywistą powinno dla mnie się stać, że jak mam urlop, to ląduję w łóżku w objęciach gorączki i kataru. No i nie byłabym sobą, gdybym troszkę nie pomarudziła. Dzisiejszy post to taka moja mała falka goryczki z ostatnich dni. A na koniec tip zakupowy. 
na ustach: Longstay Liquid Matte Lipstick Golden Rose, kolor 07

Bardzo się cieszę, że jak już trafiłam do internisty, to nie był to ten typ lekarza, który za wszelką cenę chce wpakować w pacjenta antybiotyk. Ja do antybiotyków nic nie mam, ale uważam, że do ich stosowania trzeba mieć jakieś podstawy, np. wynik wymazu z jamy ustnej chociażby? Nie strzelać tak w ciemno, bo to często gęsto kończy się tym, że po pierwszym medykamencie przychodzi pora na drugi i kolejny. Kilka lat temu skończyłam na 4 antybiotykach po kolei. Nie muszę mówić, ile czasu organizm potem dochodził do siebie bo tej gehennie. Jako dziecko byłam wręcz faszerowana antybiotykami po 3-4 razy do roku, zawsze przy anginie i jakoś pediatra nie wpadła na to, że może trzeba byłoby poszukać jakiegoś rozwiązania w kierunku poprawy odporności zamiast non stop ładować we mnie antybiotyki. Dzięki takiej bogatej antybiotykoterapii wiem, że penicyliny na mnie nie działają i nie daję sobie ich wcisnąć. 

Swoją drogą nawet pani doktór to powiedziałam - miałam taki syndrom ozdrowieńca - dużo lepszego samopoczucia i generalnie heja i do przodu, ale znam swój organizm i wiem, że pod wieczór przychodzi to co najlepsze...Zaskoczyła mnie również propozycją zwolnienia lekarskiego, na które się nie zdecydowałam - wszak był czwartek, a ja do pracy idę dopiero w poniedziałek. No nie widzę sensu zmiany urlopu na L4, bo nikt na tym nie skorzysta. Znaczy ja na tym nie skorzystam, bo też nie uważam, żeby zarażanie w miejscu pracy było czymś roztropnym, inteligentnym, ani komukolwiek potrzebnym. 

Poczta Polska mnie trochę zirytowała. Najpierw się ucieszyłam na wieść smsem, że paczka to mnie dotrze, ale jednak nie doszła w dniu, kiedy dojść miała. No i po co tak obiecywać i pozostawiać niedosyt? Ale za to pojawił się dzień wcześniej kurier z paczką od dystrybutora pewnego produktu pomocnego przy różnego rodzaju bólach mięśniowych. Produkt na pewno przetestuję i na blogu pojawi się recenzja. 

Miałam też wątpliwą przyjemność słuchania kilka dni temu w podróży 4-przystankowej wywodu starszej pani co do tendencji jakiegoś lekarza do łapówek, bo- uwaga - wyniki jej badań przesunął na stoliku tak, jak się bierze kopertę z łapówką! Ludziom to się chyba w życiu nudzi, za dużo stagnacji, za mało namiętności.

Gdybym się nie rozłożyła z chorobą, najpewniej chodziłabym na siłownię. Albo i nie, bo choć przeciwwskazań nie ma, to jednak do 24 lutego ćwiczyć nie powinnam. Nie powinnam też musieć jechać ponownie do chirurga, ale w końcu mam urlop i nigdzie mi się nie śpieszy. I nie powiem, że nie przeszło mi przez myśl, by samej zdjąć jeden szew, ale: ani ja taka odważna, to raz, a dwa, że wszak to nie moja robota, by się szwów ze swojego ciała pozbywać, ani umiejętności nie posiadam. A po trzecie: nie policzono szwów przy zdejmowaniu, a że mały fakap przy tym był i pojawił się opatrunek, to sama też nie sprawdziłam od razu, czy wszystko jest ok. Plus jest taki, że mogę w ciągu dnia podjechać i bez kolejki praktycznie usadowić się w zabiegowym, a chirurg będzie musiał przyjść i zrobić swoje. Grunt, że nie będzie blizny.

Podczas urlopu mając dużo czasu, ciepłe łóżko i Netflixa, obejrzałam sobie 2 seriale. Alias Grace to miniserial o dziewczynie- Grace Marks- skazanej za zabójstwo na dożywocie. Serial o obłędzie, manipulacji, zaburzeniach psychicznych. Fabuła osadzona w XIX- wiecznej Kanadzie. Bardzo interesujący i trzymający w napięciu. Serial pokazuje stopniowe budowanie więzi i zaufania między główną bohaterką, a lekarzem. Fabuła jest jednakże zbudowana w taki sposób, że do końca widz nie jest pewien, czy cała opowieść ze strony Grace nie była wysublimowaną manipulacją, by ostatecznie osiągnąć swój cel.

Drugim serialem, który pochłonęłam tak, jak gorączka pochłaniała mnie w ostatnich dniach było Top of the Lake, czyli Tajemnice Laketop. 12-letnia Tui jest w zaawansowanej ciąży. Nie ujawnia informacji o ojcu dziecka i ucieka z domu. Ukrywa się w lasach Nowej Zelandii.

To zawiła historia o cechach kryminału. Powiązania i koneksje w małej lokalnej społeczności stopniowo odkrywane przez panią detektyw. Dla mnie dość przewidywalny finał serialu, ale ja już tak mam, że często oglądając filmy i seriale domyślam się, co i dlaczego się wydarzy. Podobała mi się kreacja ról kobiecych. Pozbawiona idealizmu, tej sztucznej warstwy napompowania i takiej - no nie wiem jak to nazwać - zachowania głupiutkiej kobietki, co bardzo często pokazują seriale.


A na koniec taka ciekawostka: jogurty Almighurt dostępne są w sieci Lidl za 5,99zł/500g , czasem trafiają się promocje i jest taniej. Dla Biedronki Ehrmann ma dokładnie ten sam produkt z etykietką Fruvita za 4,99 zł/460g. Za 100g jogurtu z Lidla zapłacimy 1,20zł, za jogurt z Biedronki 1,01zł za 100g. Jeśli mamy w słoiku to samo, to po co przepłacać? Skonsumowałam zarówno jeden jak i drugi i nie ma kompletnie różnicy w smaku, ani w składzie. Swoją drogą smakuje to jak makowiec w płynnej formule. Pychota! Oczywiście polecam podzielić się jogurtem, bo nie sposób zjeść cały słoik na jeden raz :)




Pomarudziła, pomarudziła i od razu lepiej ;)




Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.