Aktualna pielęgnacja twarzy: masło myjące i maska ze spiruliną

09 marca
W mojej codziennej pielęgnacji twarzy nastąpiły ostatnio małe zmiany. Abstrahując od testów kremów, maseczek, etc. staram się, by w pielęgnacji nie zabrakło składników naturalnych.  Szczególnie teraz- gdy jest tak zimno - twarz jest narażona na utratę wody. Warto zadbać o jej prawidłowy stan. Zdrowa skóra, to nawilżona skóra. Wypielęgnowana skóra, to skóra, która starzeje się...wolniej. A mnie ze starością jest nie po drodze (nie licząc siwych włosów, których przybywa).



Poszukując dla siebie odpowiedniego produktu do demakijażu, cały czas staram się znaleźć taki, który pozwoli zmyć makijaż wraz z tuszem do rzęs w sposób delikatny, najchętniej bez efektu pandy. Stosowany przeze mnie tusz L'Oreal Volume Million Lashes za nic nie chce się zmyć przy zastosowaniu płynu micelarnego. Do tej pory po wieczornym demakijażu i tak spod prysznica wychodziłam z mini-pandą pod oczami. Do czasu, aż znalazłam mieszankę, która usuwa tusz skutecznie.

Aktualnie łączę metody mycia buzi z mieszanką masła i oleju. To chyba właśnie to połączenie sprawia, że tusz się ładnie rozpuszcza.

Mikstura do demakijażu:

- 1 łyżeczka masła shea
- 2-3 krople olejku ze słodkich migdałów
- 1 kropla olejku z pestek brzoskwini

Masło shea jest bardzo tłustym produktem. Stosuję je głównie ze względu na tą jego właściwość. masło shea w kontakcie z olejem bardzo dobrze się rozpuszcza. Nakładam mieszankę na buzię, masuję i spłukuję ciepłą wodą. Okolice oczu dodatkowo przecieram wacikiem z płynem micelarnym. Gdybym nie stosowała masła, a same oleje - bardzo możliwe, że na tym bym zakończyła proces mycia. Jednakże moja kapryśna buzia lubi dogłębne oczyszczanie. Stosuję więc standardowy żel do mycia buzi, a potem spryskuję buzię hydrolatem i nakładam coś, co nawilży buzię.
To taka trochę nieklasyczna wersja OCM, którą stosowałam kilka lat temu. Troszkę męczyło mnie, z tego co pamiętam z OCM z zastosowaniem muślinowej czy innej ściereczki, to moczenie jej, przykładanie do buzi, powtarzanie procesu kilkakrotnie. Sposób, w jaki robię to teraz, jest dla mnie wygodny. 

Upodobałam sobie maseczkę ze spiruliną. Algi morskie, czyli spirulinę właśnie, miałam od dawna w swoich zapasach. Ten śmierdzący błotkiem proszek naprawdę świetnie oczyszcza skórę, napina, łagodzi podrażnienia. Czy to stosowana jako maseczka jedynie z wodą, czy w połączeniu ze składnikami z poniższego przepisu, robi świetną robotę.

Maseczka ze spiruliną:

- 2 łyżki sproszkowanej spiruliny
- 2 łyżki żelu aloesowego
- 2 krople olejku z pestek śliwki
- 4 krople gliceryny 
- 4 krople mleczanu sodu
żaba :)

Maseczka bardzo dobrze wyjdzie, jeśli użyjemy tylko 2 pierwszych - zaznaczonych na zielono produktów. Można żel aloesowy zastąpić innym płynem: hydrolatem, miodem, a nawet jogurtem. Ja lubię wzbogacać formuły prostych maseczek, stosując półprodukty, które mam na podorędziu. Gliceryna i mleczan sodu mają za zadanie podkręcić działanie nawilżające maski. Olejek z pestek śliwki pięknie pachnie marcepanem, co doskonale stoi w opozycji do błotnistego smrodku spiruliny. Taką formułę maski zdecydowanie polecam. 

Po wymieszaniu składników maseczka jest od razu gotowa do nałożenia. Dzięki zawartym w niej składnikom maska nie zasycha od razu - ten proces jest bardzo spowolniony. Mnie taki stan rzeczy bardzo zadowala, ponieważ bardzo nie lubię zasychających na wiórek maseczek, które trzeba non stop zwilżać. Jakie efekty daje moja maseczka? Ukojenie i nawilżenie skóry, które utrzymuje się do następnego dnia. Buzia jest wyraźnie odżywiona. Po moich rumieńcach nie ma śladu i zawsze następnego dnia po wieczornym rytuale z maseczką ze spiruliny, przemywam buzię jedynie hydrolatem i stosuję krem na dzień.

Jeśli jeszcze nie sięgałyście po spirulinę w swojej pielęgnacji, to zdecydowanie zachęcam do spróbowania.


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.