Pilnuj swojego talerza

Umówmy się na jedno: ja lubię jeść. Nie wyglądam jak przymierająca głodem, trzęsąca się na wietrze osika. Nie zmienia to jednak faktu, że ja wiem, ile jestem w stanie zjeść. W moim życiu są takie chwile, kiedy się zwyczajnie wkurzam. Wkurzam się na przykład wtedy, kiedy ktoś na siłę stara się mi wcisnąć swój światopogląd lub żarcie. Dokładnie wtedy, kiedy dostaję porcję, którą swobodnie można byłoby wykarmić pół afrykańskiej wioski. I na nic zdają się słowa sprzeciwu, że to za dużo, że nie podołasz posiłkowi.


Nie i chuj. 
Właśnie dlatego już jako dziecko nie za bardzo lubiłam wyjazdy i święta. Te oceniające spojrzenia, gdy nie jadłam wszystkiego, albo gdy jadłam zbyt monotonnie jak dla co niektórych patrzących. Za dzieciaka jadłam często sałatkę jarzynową i krokiety z pieczarkami. Do tej pory jedno i drugie mi bardzo smakuje, a niechętnie sięgam po świąteczne ryby i mięsa. 
Jedno jest dla mnie oczywiste: nie będzie mi nikt do talerza zaglądał. To że coś jest pyszne nie oznacza, że mogę i chcę zjadać porcje, które starczą mi na kolejne dwa dni. Nie, nie jest takim prostym zadaniem odmówić, tym bardziej, gdy ów odmowa idzie w próżnię. Mógłby ktoś uznać, że szukam problemu tam, gdzie on nie istnieje. Ale istnieje i jest bardzo namacalny. Jestem typem osoby, która bardzo nie lubi, gdy jej się nakazuje cokolwiek. Z reguły, jeśli coś robię, to robię to po swojemu i w przeważającej większości robię rzeczy, bo chcę je robić. Tak samo jest z jedzeniem. Jem tyle, ile uważam za stosowne. Ktoś inny zjada tyle, że pół wioski afrykańskiej by się najadło? Spoko - ma do tego prawo, smacznego! Ale od mojego talerza wara!

Pilnowanie swojego talerza ma również przełożenie na pojęcie diety matki karmiącej. Jestem mamą od przeszło miesiąca, a mnóstwo już razy słyszałam lub czytałam, co powinnam jeść. A tak po prawdzie to więcej było tekstów o tym, czego jeść nie powinnam. Grochu i kapusty to nie, bo dziecko będzie miało wzdęcia i gazy. Trochę tak, jakby bączek z mlekiem miał przelecieć do brzuszka Maluszka! Prawda jest taka, że nie istnieje specjalna dieta matki karmiącej. Zalecenia dietetyczne są takie, by jeść wszystko i obserwować Maluszka. U mnie obserwacja przyniosła w efekcie przejście czasowo na dietę bezmleczną. Ewentualne modyfikacje jadłospisu i całego sposobu żywienia siebie konsultowałam z lekarzem mojego dziecka. I tyle. Bez jakichś szczególnych ograniczeń można jeść wszystko inne. Jeść. Obserwować. Reagować, kiedy coś dziecko uczula - o ile można odgadnąć, cóż to takiego. To nie oznacza automatycznie, że wszystkie matki powinny przestać jeść jogurty i pić kawę z mlekiem! Nie ma co popadać w paranoję i jeść chleba z dżemem (swoją drogą do pieczywa też dodaje się czasem mleko...).

Tak jak w każdej innej dziedzinie życia, problem wściubiania nosa w nieswoje sprawy- talerze również - można podsumować jednym prostym stwierdzeniem: jem to, co chcę. Dlaczego? Bo mogę. Bo mam ochotę. Bo mnie stać. Smacznego!




Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.