Wszystko, co zużyłam w lipcu
Lipiec już za nami - pora podsumować kosmetyczne zużycia!
W dzisiejszym wpisie mam aż 20 zużytych kosmetyków i tylko 2 próbeczki :)
Zaczniemy od kolorówki wymieszanej z pielęgnacją tym razem. Pielęgnujący płyn micelarny z Nivea choć jest produktem pielęgnacyjnym, to z kolorówką dzielnie współpracuje. Współpraca była owocna, gdyż efektywnie i łatwo rozprawiał się z podkładem, pudrem, tuszem, cieniami, a nawet eyelinerem. Nie rozmazywał produktów zmywanych nim na skórze, nie pozostawiał tłustej warstwy. Jestem na tak co do tego micela.
Nie do końca tutaj mamy zużycie - raczej zużycie ponad 12 miesięczne produktu. Mowa o podkładzie wet'n'wild photofocus foundation. Produkt doczekał się recenzji na blogu. To, co się zmieniło, gdy byłam w ciąży i zaraz po niej to fakt, że podkład zaczął mnie lekko zapychać i po jego zastosowaniu na buzi zaczęły pojawiać się niedoskonałości. Upłynął też termin użycia kosmetyku po otwarciu, więc leci do kosza. Generalnie jest to dobry podkład, a więcej o nim przeczytacie w podlinkowanej wyżej recenzji!
Puder sypki z Lovely to totalny niewypał. Próbowałam go ratować, ale próby ratowania tak beznadziejnego produktu na nic się nie zdały. Rzecz jasna dla mnie jest to bubel i więcej na pewno go nie kupię. Matuje cerę na maksymalnie 2 godziny. Zapycha pory skóry, buzia szybko się po nim wyświeca. Nie, nie, jeszcze raz nie. Do tego ten cukierkowy zapach, fuj.
Pomadka z Freedom nie przypadła mi do gustu. Kremowa formuła nie wytrzymuje nawet testu picia płynu ze szklanki lub butelki. Tworzy nieestetyczne smugi. Produkt nie warty większej uwagi - może jedynie do zdjęć i do nie ruszania aparatem mowy ;)
Krem modelujący owal twarzy od Mesoboost otrzymałam w paczce z produktami z Meet Beauty, które w tym roku się nie odbyło. To zapakowany w plastikową butelkę typu airless produkt, który przyjemnie pachniał. Nawilżał, ale nie pozostawiał tłustego filmu na buzi. Jeśli nałożyć go zbyt obficie - może się rolować, co było upierdliwe po nałożeniu później makijażu. Nie oczekiwałam jakoś specjalnie modelowania twarzy i tego też nie zauważyłam. Normalny kremik do codziennej pielęgnacji buzi, ot co.
Dużo niewypałów w lipcu wyrzuciłam, a do tej grupy zaliczam odżywkę Maximum strength od Sally Hansen. Absolutnie nic nie zrobił ten produkt, nałożony solo wyglądał koszmarnie na pazurach. Zastosowany jako baza pod lakier wyglądał jeszcze gorzej. Odłożyłam go do szuflady i tak przeleżał długi czas. Rozstaję się z nim bez żalu.
W pielęgnacji twarzy, ale również w pielęgnacji włosów stawiam na produkty peelingujące. Z pomocą przyszedł peeling ze skały wulkanicznej ze ZSK, który kupiłam dość dawno. Nie jest tak mocny jak korund, ale dobrze sobie radził. Dodawałam go do środków myjących buzię, do szamponów do włosów.
Próbki zużyte w minionym miesiącu to serum pod oczy od Eo Laboratorie. Miało mocno nawilżającą formułę, a to akurat w produktach pod oczy lubię. Udało mi się również zużyć głęboko regenerującą maskę do włosów tej samej marki. Tutaj za wiele nie napiszę, ponad to, że maska była bardzo gęsta. Nie zauważyłam regeneracji, tym bardziej głębokiej, ale musiałabym sięgnąć po pełnowymiarowe opakowanie, by móc napisać więcej.
W pielęgnacji włosów udało mi się wykończyć kilka produktów. Szampon Love Beauty and Planet z rozmarynem i wetiwerią to produkt dobrze myjący włosy. Był bardzo wydajny - szczególnie przy kubeczkowej metodzie mycia (rozcieńczanie porcji szamponu). Dobrze się pienił, domywał skórę głowy po olejowaniu.
W pielęgnacji włosów udało mi się wykończyć kilka produktów. Szampon Love Beauty and Planet z rozmarynem i wetiwerią to produkt dobrze myjący włosy. Był bardzo wydajny - szczególnie przy kubeczkowej metodzie mycia (rozcieńczanie porcji szamponu). Dobrze się pienił, domywał skórę głowy po olejowaniu.
Z odżywką tej samej marki w opcji woda kokosowa oraz mimoza się nie polubiłam. Nie wiem w zasadzie po co ją kupiłam. Ktoś kto wymyślił produkt nie konsultował tego chyba z twórcą opakowania! Odżywka jest gęsta niczym maska. Otwór do wydobywania odżywki jest płaski i cienki. Aplikacja odżywki wyglądała na ogół tak, że ściskałam tą plastikową butlę rękoma, a częściej udami lub kolanami, by móc cokolwiek wydobyć z opakowania. Odżywka gęsta - nie spływająca z włosów, wmasowana we włosy pieni się. Działanie oceniam na przeciętne. Marzyłam, by ta odżywka się skończyła przez sposób, w jaki była zapakowana.
Płukanka srebrna Cameleo to produkt, który przeleżał u mnie dość długo. Stosowałam ją regularnie gdy miałam ombre. Dobrze radziła sobie z niechcianym żółtawym odcieniem włosów i przywracała chłodny blond. Tania i działająca.
Zużyłam również saszetkę maski od Anwen winogrona i keratyna. Maska dedykowana włosom średnioporowatym. U mnie się nie sprawdziła, miałam wrażenie że nic nie zrobił ten produkt. Fajnie, że można kupić saszetki i przetestować, czy produkt nam odpowiada, zanim sięgniemy po większe opakowanie - za to duży plus!
W temacie dbania o skórę głowy nie mogłabym nie wspomnieć o tricho-peelingu od Bandi. Gęsty produkt z wygodną pipetą do aplikacji pomagał złuszczać skórę głowy. Opakowanie wystarcza na długie miesiące stosowania. Nie podrażnił, nie uczulił, robił co miał robić :)
Maluszek od Batiste czyli mały suchy szampon Damage Control, który otrzymałam w paczce z Meet Beauty. Niestety nie trafił w moje gusta, a raczej w moje włosy. Zastosowany na włosach nie przywrócił im świeżości, a wręcz odniosłam wrażenie, że je obciążał i pogarszał ich stan. Dodatkowo nieco przesuszał skórę głowy, a przy mojej kapryśnej skórze głowy to zawsze zwiastuje kłopoty. Mam aktualnie inny szampon suchy również od Batiste, który za to spisuje się świetnie.
Wśród półproduktów kosmetycznych do denka wskoczyło masło shea od ZSK oraz olej kokosowy od Ecospa. Oba produkty stosowałam w pielęgnacji skóry swojej oraz mojego Maluszka. Z obu byłam zadowolona. Jeden i drugi produkt przydał mi się również podczas tworzenia własnego kosmetyku, o którym niebawem przeczytacie na blogu ;)
Nie przypadkowo widzicie męski krem uniwersalny AA na zdjęciu. Kosmetyk zakupiony przez Wybranka Serca nie do końca mu odpowiadał i pod koniec opakowania porzucił go w naszej łazience na rzecz innego kosmetyku. Postanowiłam więc zużyć produkt do końca w formie balsamu do ciała. Szybko się wchłania, nie podrażnia. Zapach typowo męski, ale nie był drażniący ani nie utrzymywał się długo.
Krem modelujący Faroe Islands od Natura Siberica wreszcie doczekał się zużycia. Dlaczego zajęło mi to tyle czasu? Wszystko przez to, że stosowałam go tylko na wybrane obszary ciała: brzuch, pośladki oraz uda. Pachnie orzeźwiająco, szybciutko się wchłania pozostawiając skórę miękką, nawilżoną., lekko napiętą. Sporadycznie stosowałam go do całego ciała. Doskonale sprawdzał mi się rano, dzięki temu że zaraz po aplikacji można się ubrać bez obaw, że zatłuścimy sobie ubranie. Powiem tak: mam bardzo gładką skórę w obszarach, gdzie stosowałam ten produkt. Częściowo za ten sukces należą się brawa temu kosmetykowi z całą pewnością!
O żelach pod prysznic od Eo Laboratorie czytałam i słyszałam same fajne rzeczy. Postanowiłam sprawdzić, jak się zużywają i w moje ręce trafił zapach Świeżość Skóry. Przyjemny żelik o konsystencji takiej w sam raz: nie za rzadki, nie za gęsty. Plastikowa butelka przezroczysta, w której widać, ile produktu nam jeszcze zostało. Doskonale się pienił i wystarczał mi na miesiąc stosowania.
Uff, przebrnęłam przez denko lipca. Troszkę się tych kosmetyków nazbierało. To co mnie cieszy to fakt, że mocno naruszyłam moje zbiory kosmetyczne i nie mam zapasów kosmetyków. Mam co prawda mnóstwo na nie miejsca w łazience, ale staram się aktualnie kupować kosmetyki, które w najbliższej przyszłości zużyję (no chyba że jest jakaś super promocja na coś, co znam i lubię, to wtedy mogę kupić więcej!).
Płukanka srebrna Cameleo to produkt, który przeleżał u mnie dość długo. Stosowałam ją regularnie gdy miałam ombre. Dobrze radziła sobie z niechcianym żółtawym odcieniem włosów i przywracała chłodny blond. Tania i działająca.
Zużyłam również saszetkę maski od Anwen winogrona i keratyna. Maska dedykowana włosom średnioporowatym. U mnie się nie sprawdziła, miałam wrażenie że nic nie zrobił ten produkt. Fajnie, że można kupić saszetki i przetestować, czy produkt nam odpowiada, zanim sięgniemy po większe opakowanie - za to duży plus!
W temacie dbania o skórę głowy nie mogłabym nie wspomnieć o tricho-peelingu od Bandi. Gęsty produkt z wygodną pipetą do aplikacji pomagał złuszczać skórę głowy. Opakowanie wystarcza na długie miesiące stosowania. Nie podrażnił, nie uczulił, robił co miał robić :)
Maluszek od Batiste czyli mały suchy szampon Damage Control, który otrzymałam w paczce z Meet Beauty. Niestety nie trafił w moje gusta, a raczej w moje włosy. Zastosowany na włosach nie przywrócił im świeżości, a wręcz odniosłam wrażenie, że je obciążał i pogarszał ich stan. Dodatkowo nieco przesuszał skórę głowy, a przy mojej kapryśnej skórze głowy to zawsze zwiastuje kłopoty. Mam aktualnie inny szampon suchy również od Batiste, który za to spisuje się świetnie.
Wśród półproduktów kosmetycznych do denka wskoczyło masło shea od ZSK oraz olej kokosowy od Ecospa. Oba produkty stosowałam w pielęgnacji skóry swojej oraz mojego Maluszka. Z obu byłam zadowolona. Jeden i drugi produkt przydał mi się również podczas tworzenia własnego kosmetyku, o którym niebawem przeczytacie na blogu ;)
Nie przypadkowo widzicie męski krem uniwersalny AA na zdjęciu. Kosmetyk zakupiony przez Wybranka Serca nie do końca mu odpowiadał i pod koniec opakowania porzucił go w naszej łazience na rzecz innego kosmetyku. Postanowiłam więc zużyć produkt do końca w formie balsamu do ciała. Szybko się wchłania, nie podrażnia. Zapach typowo męski, ale nie był drażniący ani nie utrzymywał się długo.
Krem modelujący Faroe Islands od Natura Siberica wreszcie doczekał się zużycia. Dlaczego zajęło mi to tyle czasu? Wszystko przez to, że stosowałam go tylko na wybrane obszary ciała: brzuch, pośladki oraz uda. Pachnie orzeźwiająco, szybciutko się wchłania pozostawiając skórę miękką, nawilżoną., lekko napiętą. Sporadycznie stosowałam go do całego ciała. Doskonale sprawdzał mi się rano, dzięki temu że zaraz po aplikacji można się ubrać bez obaw, że zatłuścimy sobie ubranie. Powiem tak: mam bardzo gładką skórę w obszarach, gdzie stosowałam ten produkt. Częściowo za ten sukces należą się brawa temu kosmetykowi z całą pewnością!
O żelach pod prysznic od Eo Laboratorie czytałam i słyszałam same fajne rzeczy. Postanowiłam sprawdzić, jak się zużywają i w moje ręce trafił zapach Świeżość Skóry. Przyjemny żelik o konsystencji takiej w sam raz: nie za rzadki, nie za gęsty. Plastikowa butelka przezroczysta, w której widać, ile produktu nam jeszcze zostało. Doskonale się pienił i wystarczał mi na miesiąc stosowania.
Uff, przebrnęłam przez denko lipca. Troszkę się tych kosmetyków nazbierało. To co mnie cieszy to fakt, że mocno naruszyłam moje zbiory kosmetyczne i nie mam zapasów kosmetyków. Mam co prawda mnóstwo na nie miejsca w łazience, ale staram się aktualnie kupować kosmetyki, które w najbliższej przyszłości zużyję (no chyba że jest jakaś super promocja na coś, co znam i lubię, to wtedy mogę kupić więcej!).
Znacie któreś z kosmetycznych bohaterów dzisiejszego denka?
Brak komentarzy: