Cytrynką in your face! Żel-krem od Ole Henriksen

04 lipca

 Żel-krem Ole Henriksen.

Bohater dzisiejszego wpisu.

Zachęcona pozytywnymi głosami ludu sięgnęłam po trio kosmetyków od Ole Henriksen. Wśród tej trójki był żel-krem do twarzy. Pierwsze co uderza po otwarciu słoika to zapach pomarańczy i cytryn. Zapach utrzymuje się, gdy nakładam krem, a potem nagle znika. Zupełnie jakbym nie stała wśród cytrusów i mi się tylko wydawało, że nakładam sobie kosmetyk za kilka stówek na mój zmęczony życiem pyszczek. Standardowa pojemność to 50 ml w cenie 215 zł. 

Krem nie wchłania się całkowicie, zostawia lekkie glow. Przy cerze tłustej lub mieszanej takie glow jest nader wkurzające, więc nie dziwi mnie chęć przypudrowania siebie do jakiejś względnej przyzwoitej matowości. Nie każdy ma ochotę być jak kula dyskotekowa. Jeśli ten glow to rozświetlenie, to zapewniam, że ono jest i nie trzeba go szukać ze świecą. 

Na mojej mieszanej kapryśnej cerze ten krem stosowany solo daje - jak wyżej obszernie napisałam - glow warty przypudrowania. Gdy jednak ten puder pominę - wieczorem glow zmieszany z jakże naturalnym i przyjemnym dla oka sebum daje nam tłustość nad tłustościami. Sama formuła kosmetyku jest beztłuszczowa, natomiast po całym dniu noszenia samego kremu odczucie tłustej cery jest spore. 

Jednakże muszę przyznać, że krem sobie bardzo dobrze radzi w komitywie z klasycznymi płynnymi podkładami. Nic się nie roluje, nic się nie przemieszcza, nie robi plam. Do stosowania pod pokład jak najbardziej. 

Ale za to z minerałami obchodziłam się bardzo ostrożnie. Nie znałam dnia ani godziny, kiedy po nałożeniu żel-kremu kosmetykowi nie spodoba się mój pomysł, by nałożyć podkład mineralny. Nakładanie minerałów oznaczało potencjalne rolowanie się i plamy. Myślę, że to formuła kosmetyku i fakt, że nie wchłania się tak szybko ani na tyle, by ta warstwa na skórze była niewyczuwalna sprawia, że minerały nie chcą współpracować. 


Z przykrością też stwierdzam, po kilku miesiącach obserwacji, że ten produkt nie dogadał się z moim filtrem. Stosuję aktualnie nawilżający krem z filtrem Cosrx  Aloe Soothing Sun Cream SPF50+/PA+++. Gdy nakładałam całą pielęgnację, czyli hydrolat + serum + żel-krem + filtr + makijaż zdarzało się, że podkład się rolował i wyglądał nieestetycznie. Dla pewności sprawdziłam jak się cera i makijaż zachowują solo z żel-kremem i solo z filtrem + makijaż. W obu przypadkach stosowania osobno makijaż trzymał się dobrze, podkład nie rolował, wyglądał przyzwoicie.


Zaczęłam testować ten krem również jako propozycję na noc i tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń. Rano twarz wygląda ładnie, nic się nie świeci. Wręcz po paru nocnych zastosowaniach mam wrażenie, że lepiej by się u mnie sprawdził w wieczornej rutynie, niż jako propozycja na dzień. 


Podsumowując: jest to żel-krem o lekkiej formule, przyjemnym zapachu. Nie wchłania się do matu, świetnie sprawdził się pod makijaż, ale niekoniecznie z kolorówką z minerałów. Długofalowo nie widzę jakiejś spektakularnej zmiany w mojej cerze, choć może się okazać, że jak przestanę go stosować to nagle stan cery się pogorszy ;)  Dobra koncepcja to stosowanie go na noc w rutynie pielęgnacyjnej.

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.