Myśl dzień przed i dzień po, czyli kontrowersyjna tabletka

W ochronie zdrowia znów wrze. Ledwo opadły tumany kurzu po słownych bijatykach o finanse dla lekarzy POZ i pakiet onkologiczny, a Ministerstwo Zdrowia znowu jest na społecznym dywaniku. Mowa o jakże kontrowersyjnej tabletce "dzień po", czyli antykoncepsji awaryjnej.



Nagłówki biją po oczach. Niedobrze mi się robi, gdy czytam te dyrdymały.
Sugeruje się jakoby dostępne na rynku środki tego typu były lekami wczesnoopronnymi. Wierutne kłamstwo! Nie ma żadnych dostępnych badań potwierdzających hipotezę poronności produktów, które są dopuszczone do obrotu, a wydawane były na receptę jako awaryjna antykoncepcja.

Na czym polega fenomen działania tego typu środków?

Ulotka jednego z produktów leczniczych, w skład którego wchodzi lewonorgesterol, dość prezycyjnie opisuje mechanizm działania:

lewonorgestrel działa głównie poprzez zapobieganie owulacji i zapłodnieniu, o ile stosunek płciowy miał miejsce w okresie przedowulacyjnym, kiedy prawdopodobieństwo zapłodnienia jest największe. Może również powodować zmiany w endometrium, które utrudniają implantację. Nie jest skuteczny, jeśli proces implantacji już się rozpoczął. Po podaniu doustnym lewonorgestrel jest bardzo szybko i prawie całkowicie wchłaniany. Po przyjęciu 1 tabl. preparatu maksymalne stężenie w surowicy krwi występuje po 2 h. Przebieg biotransformacji jest typowy dla metabolizmu steroidów. Lewonorgestrel wiąże się z albuminami w surowicy i globuliną wiążącą hormony płciowe (SHBG).
Z treści wynika jasno, że zastosowanie środka nie prowadzi do poronienia, a zapobiega zapłodnieniu. Tym, którzy usilnie upierają się, że jest inaczej, polecam wrócić do szkoły na korepetycje z biologii. Swoją drogą to ciekawe, że doskonała znajomość fizjologii człowieka pozwala na pokrzykiwanie o aborcji, zabijaniu nienarodzonych płodów, złej liberalizacji społeczeństwa. Nie przeszkadza to jednak temu, że nie potrafia odróżnić poronienia od zapobiegania zapłodnieniu. No nie wiem jak dla innych, ale dla mnie to są dwie zupełnie inne sytuacje i zdarzenia.

Do tej pory było tak, że kobieta była zdana na łaskę i nie łaskę lekarza. I nie tylko lekarza ginekologa - specjalista chorób wewnętrznych również mógł wypisać receptę na antykoncepcję awaryjną. Ja wiem, doskonale rozumiem, że każda forma antykoncepcji i ingerencji w naszą fizjologię, to czyste zło. Ale nawet jeśli jest to zło, to jest ono osobistą sprawą każdego człowieka. Nikt mi w majtki zaglądać nie będzie. Ani do apteczki. Moją sprawą jest, jakie dropsiki łykam. Nareszcie mamy stan taki, że państwo traktuje kobietę jak dorosłą osobę, zdolną do samodzielnego myślenia i podejmowania odpowiedzialnych decyzji. I tego się trzymajmy. Lepiej chyba, by w awaryjnej sytuacji móc swobodnie pójść prosto do apteki po odpowiedni środek, niż nie zrobić nic bądź bujać się po całym mieście i szukać ratunku u lekarza, który nie odprawi cię z kwitkiem. Bo wiesz, sumienie może mu nie pozwalać cię ochronić. Bo klauzula sumienia to taka furtka, dzięki której jako ofiara gwałtu, do którego się nie przyznasz, nie masz możliwości zapobieżenia ewentualnej niechcianej ciąży. Bo gdy prezerwatywa pękła (a czasem jednak pękają) powinnać siedzieć i zastanawiać się, czy bedzie cię stać na wózek, a nie szukać nocnego dyżuru lekarza, który da ci receptę wiadomo na co. Dobrze, że teraz już tę możliwość masz. I tak, zgodzę się, że pewnie przez część kobiet ułatwiona dostępność tabletki "dzień po" będzie mocno nadużywana, ale szczerze, kogo to obchodzi? To ich ciała, ich układy hormonalne. To one poprzez nieumiejętność zainwestowana w normalną antykoncepcję, będą rozwalać swoje organizmy bombami hormonalnymi. Każdy bierze leki na własną odpowiedzialność. Ulotki się czyta -  przynajmniej zanim się je wyrzuci. 

Wśród towarzyszy przeciwnych powszechnemu dostępowi tabletek "dzień po" znajdą się również lekarze ginekolodzy oraz farmaceuci. Skoro produkt będzie dostępny właściwie od ręki, jego zasięg mocno się rozszerzy. Zapewne na rynek wkroczy kilka innych firm farmaceutycznych z podobnymi środkami. Czekam, z niecierpliwością wręcz, na sygnały w mediach, iż farmaceuci zgodnie z klauzulą sumienia odmawiają sprzedaży leku bez recepty...


Jestem zadowolona z takiej decyzji ze strony UE. Ministersto nie bardzo miało jak boksować się z unią, toteż przyjęło na klatę fakt, że od teraz w kraju nad Wisłą z antykoncepcją awaryjną będzie nieco inaczej. Jesteśmy bliżej cywilizacji i to jest super. Może w ślad za UE niech ruszy jeszcze Ministerstwo Edukacji i zaostrzy nieco kompetencje pedagogów odpowiedzialnych za prowadzenie przedmiotu znanego jako przygotowanie do życia w rodzinie. Okazuje się niestety, że o ile chęci MEN miał dobre, o tyle nauczycieli kompetentnych na palcac jednej ręki można liczyć. Gdyby jednak to zmienić to kto wie - może antykoncepcja awaryjna nie byłaby tak bardzo potrzebna?


Tabletka "dzień po" : potrzebna czy nie?

Pozdrawiam 
Toss

2 komentarze:

  1. Nie krytykując poglądów wyrażonych w tym wpisie chciałam odwołać się do Twojego stwierdzenia :
    "Z treści wynika jasno, że zastosowanie środka nie prowadzi do poronienia, a zapobiega zapłodnieniu"
    Idąc tym tokiem rozumowania skoro zapobiega zapłodnieniu to znaczy , że do niego nie ma prawa dojść, jeśli dojdzie to tabletka nie ma wpływu na zygotę ( tak rozumiem Twój tok myślenia)
    Zapłodnienie zgodnie z biologiczną definicją jest momentem, w którym plemnik łączy się z komórką jajową tworząc ww zygotę.
    Kolejny fragment : "Może również powodować zmiany w endometrium, które utrudniają implantację. Nie jest skuteczny, jeśli proces implantacji już się rozpoczął. "
    Implantacja jest to proces zagnieżdżenia , który dotyczy JEDYNIE zygoty, czyli zapłodnionej już komórki jajowej. Nie dopuszczenie do implantacji nie jest równoznaczne z nie zapłodnieniem. Nie komentuję w ten sposób Twojego osobistego podejścia do sprawy, jednak nie zgadzam się z przytoczonymi przeze mnie fragmentami z czysto naukowej i biologicznej strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj,
      Bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi na bardzo istotną kwestię w temacie ciąży. Rzeczywiście, powinnam była dodać, iż przyjmuję założenie przytoczone przez Kazimierza Imielińskiego. W swoich publikacjach jest on zgodny z badaczami, iż ciąża zaczyna się od momentu zakończenia implantacji. Nie należy zapominać również o tym, że bardzo duży odsetek zygot nie ulegnie zagnieżdżeniu.

      Usuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.