Bo ty naprawdę jesteś tym, co jesz.

"Jesteś tym, co jesz" , czyli o tym, jak Gillian McKeith trafia przez mózg do żołądka- chętnie bym o tym napisała, gdyby nie fakt, że ta pozycja literatury magicznie wyfrunęła z domowej biblioteczki i nikt nie wie, co się z nią dzieje. Ale o tym jak wyglądasz  decyduje to co jesz i co na siebie wkładasz. O gustach kulinarnych i modzie można byłoby napisać niezłe elaboraty. 

Tak mnie dziś natchnęło na tematy wagowo-modowe. Tak zwyczajnie - po obserwacji świata, a tak naprawdę to ludzi. A konkretniej: dwóch nastolatek z którymi dzieliłam małą przestrzeń w pojeździe niskopodłogowym w dzisiejsze popołudnie. Nikt wszak nie mówił, że w cenie biletu ZTM dodaje w bonusie jazdę na tzw. glona lub mimowolne przysłuchiwanie się rozmowom wszelakim. 


Sytuacja miała miejsce taka. Stoję sobie spokojnie w niskopodłogowym, żółto-czerwonym autobusie linii 136 w korku, mozolnie zmierzając do ulubionego lumpeksu. Tak leniwa dziś jestem , że nie chciało mi się zrobić spaceru, a poza tym kto bogatemu zabroni machać radośnie biletem right into your face, bitch! Wsiadają one. Psiapsiułki najlepsze, nierozłączne kumpelki od lat nastu. Jedna oczywiście jest niska i szczupła, druga zaś- stanowiąc doskonałe uzupełnienie duetu- puszysta i wysoka. Nie, puszysta to złe określenie. Spasiona. I może się teraz posypie lawina komentarzy, że niedelikatna jestem, albo chamska wręcz. Ja się nie obrażam, trochę swojego ciała sama mam. Mam jednak awersję do spasionych dziewuch w legginsach. I ona w legginsach była. I moje życie nie będzie już takie samo. Te legginsy to chyba nawet były rajstopy. I teraz już ja wiem, jakiego koloru majtki ma dziewczyna ze 136. Wszyscy inni pasażerowie również doskonale sobie z tego zdając sprawę spuszczali wzrok z wyraźnym grymasem obrzydzenia na twarzy. Bo ty kobieto możesz być sobie szczupła, albo gruba i nikomu nic do tego do czasu, gdy w oczy nie kole nas widok twoich kości lub ciała w ubraniu, które jeszcze bardziej podkreśla to, co powinnaś chcieć skrzętnie ukryć i przykryć.  Nawet nie to było najgorsze. Najgorszy był jej język. Wulgarny, prymitywny, tak prosty, że chciałoby się rzec, że rodem z Woli. Niestety jest tak, że podczas prawie każdej podróży przez wolskie ulice zawsze widzę i słyszę to, co skutecznie do Woli zniechęca: brud, smród, alkohol, i co drugie słowo 'kurwa'. Albo 'dziwka', bądź 'spierdalaj'. Albo wszystkie razem wystrzelone w przypadkowego przechodnia, albo ziomka z osiedla. Jadę więc sobie swoim autobusem, zniesmaczona widokiem i zmuszona do słuchania opowieści o niejakiej "tłustej suce Jolce, co to Mareczkowi do wyra chciała wskoczyć" co kilka minut przerywanej dźwięcznym chrupaniem chipsów zapijanych podróbką kultowej coli z Tesco. No i wiadomo, że chipsy wsuwała jak odkurzacz niemalże dziewucha od legginsów jak rajstopy. Szczęśliwie moja podróż trwała całe 8 minut. Tylko tyle, a zarazem tak wiele, by móc podzielić się pewną refleksją życiową.

Jestem zdania, że to jak wyglądam, zawdzięczam sobie. Najpierw oczywiście rodzicom, bo to ich nawyki żywieniowe przejmuję, potem jednak gdy dorastam jako samodzielny dorosły człowiek dokonuję wyboru: żreć ciastki, nie uprawiać sportu  i wyglądać jak ciastko, czy jednak zachować umiar we wszystkim i potraktować swoje życie nieco zadaniowo. Staram się wybierać to drugie, choć nie ukrywam, że ostatnimi czasy ciastki są wszędzie. Najgorsze ze wszystkich ciastków są paluszki swoją drogą. Za każdym jednym razem, gdy słyszę od, przepraszam ale to napiszę, spasionej świnki że jej krągłości to najlepsza rzecz pod słońcem, autentycznie chce mi się zwrócić ostatni posiłek. Jechałam tak sobie tym autobusem słuchając o "tłustej suce Jolce, co to Mareczkowi do wyra wskoczyć chciała", podczas gdy autorka opowiastki siebie umiejscowiła jako najlepszy życiowy wybór tego chłopaka.  Zupełnie zapomniała przy tym, że pochłanianie chipsów i coli nie sprawi, że będzie mniej tłusta od "suki Jolki". Ciągłe wymówki, te bezpieczne argumenty, dla których nie podejmujemy się zmiany w swoim życiu nie sprawią, że z dumą wciśniemy się kiedyś w mniejsze spodnie. Ja się wcale nie czuję lepsza z tym, że mam torbę spakowaną na siłownię, a nie mogę do niej dotrzeć od kilku tygodni. Tylko, że ja nie udaję, że moje boczki i dodatkowe kilogramy są ok, albo że to genetyka lub hormony, których sobie nie badam. To ja jestem winna temu, że ewentualnie tyję. To mój problem, że mam ochotę na cukierka, kebab, alkohol. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ile mogę zjeść, gdy źle rozplanuję posiłki i mam za długą przerwę między nimi. To wszystko jednak jest mi znane i nie jest zamiatane pod dywan. I nawet jeśli siedzę na całej stercie wymówek, jak królowa angielska na tronie, to jest to tylko i wyłącznie moja wina. No dobra...czasem to też wina ciastków - bo są i kuszą, wredoty jedne. 

A tak serio serio: jesteś tym, co jesz. Wolę być marchewką, burakiem lub ziemniakiem, niż galaretką, od której was mdli. 


Pozdrawiam 
Paulina M

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.