Moje życie nieustannie kręci się wokół żarcia.

09 lutego
- Pupuś, co zjemy na śniadanie?
- Jajko sadzone i kiszoną kapustę z pieczywem może?
- Fuu. 
(i zgadnijcie co jedliśmy rano...)



Życie jest takie proste. Nieustannie kręci się wokół zaspokajania potrzeb. Wszystko zgodnie z piramidą potrzeb Maslowa. Czasem mnie to zadziwia, czasem bawi. Niekiedy też stwierdzam, że po prostu nie jestem skomplikowaną kobietą. 


Jako mała dziewczynka swój dzień zaczynałam od kaszy manny pitej przez butelkę. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że mimo długoletniego spożywania jej w formie takiej, a nie innej, jestem posiadaczką względnie prostych ząbków. Jako nastolatka uganiałam się za chłopakami, albo oni ganiali za mną. No dobra: tak na serio zaczęli ganiać za mną dopiero na studiach - wcześniej przeżywałam tylko nieodwzajemnione miłostki, o których przypominam sobie sięgając raz na kilka lat do pamiętnika prowadzonego w tamtych czasach. Teraz jestem w miejscu, w którym za chłopami nie ganiam, bo i po co. Jest już taki jeden, co mnie wielbi taką, jak jestem. Teraz interesuje mnie jedzenie. Moje życie nieustannie kręci się wokół żarcia. To jest najprawdziwsza prawda. Rano, gdy już jem śniadanie pozwalam sobie na chwileczkę zamyślenia i rozkminiania, czy mój lunch jest kompletny i czy nie zgłodnieję za 2 godziny. To straszne biegać do marketu w przerwie w pracy. Nigdy ale to nigdy nie udaje mi się skompletować zakupów w SPOŁEM na osiedlu. Zawsze kupię jakieś śmieciuchy. A takich rzeczy to ja już nie jadam. Przy obiedzie nieraz myślę o kolacji, albo potreningowym żarciu ratującym mój brzuch aż do wspomnianej kolacyjki. Niezmiennie, o każdej porze mam w głowie niedokończoną listę zakupów. Jak nie pójdę z kartką i nie trzymamy się jej ściśle - jest prawie pewne, że zagadamy się i coś nas rozproszy i nie kupimy bazy do zupy, albo mięsa. Rytm dnia mój i A. uwarunkowany jest żarciem. Wszelkie dyskusje dotyczą żarcia, albo jego braku. Jedzenie jest wszędzie. Tacyśmy konsumpcyjni, o tak. 



A teraz będzie najśmieszniejsze: mimo tego obrazu jaki czytacie nie jesteśmy żarłokami. Żywimy się racjonalnie i dość zdrowo. Tłuszcz się ze mnie nie wylewa, choć nie ukrywam, że jest go we mnie zbyt dużo. Oboje lubimy siedzieć w kuchni w garach, ale przede wszystkim cieszy nas smak i nasza kuchnia fusion. A teraz wybaczcie, że ten post nie będzie tak długi jak wszystkie filozoficzne posty tego typu, ale...idę jeść ;)





Pozdrawiam 
Paulina M

1 komentarz:

  1. Ja jestem ogromnym żarłokiem od zawsze, niestety teraz karmię synka który ma alergie więc moja dieta jest uboga i eliminuje coraz to więcej produktów. Ale już myślę o tym co dobrego znajdzie się na moim talerzu zaraz po odstawieniu cycka :)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.