Bo nie możesz zwyczajnie nie chcieć

Przeglądając czeluście internetów mignął mi fragment jakiegoś artykułu poświęconego relacjom damsko-męskim. Przeczytałam w nim, że żyjemy w niesprawiedliwym świecie, w którym jako kobieta nie możesz tak zwyczajnie nie chcieć czegokolwiek. Cholera, tak jest w istocie!

załóż sukienkę, która pogrubia i bądź zaskoczona, że grubo wyszłaś :)

Bo przypomnij sobie, ile razy odmawiałaś kawy/kina/alkoholu/wpisz co chcesz? Wszystko to z miażdżącym argumentem...posiadania partnera.  
Tak, właśnie tak. Nie odkryję nowego lądu, gdy zwrócę uwagę, iż tak nas nauczono. Wpojono nam zasadę, wedle której "grzeczniej" jest zasłonić się byciem w relacji (często gęsto w niej nie będąc swoją drogą), niżli postawić na szczerość. Z własnej życiowej praktyki wiem, że przyjmowanie odmowy nie przychodzi ludziom łatwo. Mnie również nie. Ileż razy jako singielka będąc nagabywaną podczas imprez musiałam ściemniać, że jestem w związku, by dano mi spokój? Sporo tego było. To trochę było tak, jakby na słowa "nie chcę", "nie mam ochoty" drugi człowiek był zagluszony biciem własnego serca i pompowaniem ego, podczas gdy na wieść o drugiej połówce - i nie mam na myśli wódki - widziałam już tylko jego plecy. Wygląda więc na to, że nie możemy zwyczajnie czegoś nie chcieć. Jesteśmy jako ludzie mistrzami argumentowania wszystkich decyzji. 

Bo przypomnij sobie, ile znasz kobiet, które dzieci nie chcą mieć? Jaka myśl kotłuje się w twojej głowie? Że "pewnie jej się odmieni", albo że "młoda i głupia"? Kobieta nie może nie chcieć mieć dziecka - takie nastroje można wyczytać z niemych ust wielu polityków, członków ruchów pro-life choć nazewnictwo mają nietrafione moim zdaniem. Wygląda więc na to, że nie możemy zwyczajnie czegoś nie chcieć. 

Bo przypomnij sobie, ile razy zaczynałaś tą dietę, której nie przetrwałaś nawet przez miesiąc? Zawsze, ale to zawsze wszyscy inni byli winni temu, że Tobie się nie powiodło, nieprawdaż? A to porcje nie takie duże, jak się jadało wcześniej. Menu niesmaczne, bo przecież seler nie smakuje jak burger. Ćwiczenia za to ciężkie, nie do ogarnięcia. Jeśli dietą się nie najadasz, to wymówkami, by na niej nie być napychasz siebie po brzegi. Ale nadal... musisz mieć stos argumentów, które zmazują z ciebie winę za niepowodzenie. 


Rzadko słyszę, że ktoś czegoś nie zrobił lub się komuś nie powiodło, bo zwyczajnie w świecie to spieprzył. Zawsze jest jakieś "ale", zawsze jest magiczne "to coś". A może by tak wziąć swoje życie we własne ręce i umieć przyznać się do tego, że nie jesteśmy idealni i zwyczajnie ma prawo nam się niczego nie chcieć? Co Wy na to?

Dlaczego nie pójdziemy na kawę/ piwo/ wpisz co chcesz? Bo nie mam ochoty.
Dlaczego nie chcesz mieć dzieci? Bo to moja sprawa, czy i kiedy będę matkować.
Dlaczego nie jesteś na diecie? Bo mam słomiany zapał.
Dlaczego nie ćwiczysz? Bo jestem leniwa.
Dlaczego nie...? Bo tak. I chu.... steczkę poproszę, bo mam katarek. 


Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.