Znamy się na tyle, na ile pozwalamy sobie siebie poznać
Bardzo często słyszę, że "nie od dziś się znamy" albo "znam Cię, wiem co myślisz". Czasem zastanawiam się jednak nad tym, na ile naprawdę się znamy? Czy znamy się tylko z widzenia, z wyznawanej filozofii życia, czy z przypadku? Czy ludzie mają możliwość poznać nas tak naprawdę? Czy poza partnerem życiowym ktokolwiek poza nami i nim jest w stanie odkryć nasze prawdziwe Ja?
Nie twierdzę, że przed resztą świata ukrywa się swoje prawdziwe oblicze.
Niemniej jednak role społeczne, które sobie wybraliśmy lub które - o zgrozo - nam narzucono, definiować mogą przyjmowanie pewnych postaw. Za postawami zaś idą pewne zachowania i tendencje. Inaczej zachowuję się w miejscu pracy, a nieco inaczej w domu, czy na studiach lub na spotkaniach ze znajomymi. Nie oznacza to, że nie jestem tą samą osobą. Oznacza to tyle, że każdemu serwuję wersję siebie dostosowaną do potrzeb.
Niemniej jednak role społeczne, które sobie wybraliśmy lub które - o zgrozo - nam narzucono, definiować mogą przyjmowanie pewnych postaw. Za postawami zaś idą pewne zachowania i tendencje. Inaczej zachowuję się w miejscu pracy, a nieco inaczej w domu, czy na studiach lub na spotkaniach ze znajomymi. Nie oznacza to, że nie jestem tą samą osobą. Oznacza to tyle, że każdemu serwuję wersję siebie dostosowaną do potrzeb.
W niektórych okolicznościach okazuje się, że ktoś wcale nie zna mnie tak dobrze, jakby to mu się mogło wydawać. To, że dogadujemy się w miejscu, w którym jesteśmy, nie oznacza, że nie może się to zmienić. To, że się nie dogadujemy również nie kwalifikuje, że nie będzie między nami nici porozumienia. Życie jest nieprzewidywalne i wiele spraw zmienia się dynamicznie. Takim właśnie dynamizmem życia okazuje się być podejście do rozwijania siebie. Mam dużo przemyśleń w tej kwestii, którymi możliwe, że podzielę się w czasie, który będzie mi sprzyjał do tychże odkryć.
Zmierzam do tego, by napisać, że to, że znamy się kilka lat nie gwarantuje, że znamy się dobrze. Bo co tak naprawdę o sobie wiemy? Mamy siebie w znajomych na FB, śledzimy siebie na Instagramie. Ale czy spędzamy faktycznie ze sobą czas? Czy istniejemy w swoich życiach? Czy nasze losy się przeplatają poza mijaniem się na korytarzu w pracy, na uczelni, na siłowni lub na mieście? Na kogo tak naprawdę można byłoby liczyć w trudnej chwili? Na ziomków z drugiej strony monitora? No niekoniecznie.
Czuję się trochę odizolowana od znajomych, z których jedni przychodzą, a inni odchodzą. Nie wiem też, czy to moja wina, że dzielę swój czas na pracę i dom i jakoś nie potrafimy zgrać sobie życia towarzyskiego tak, jak to robią inni - o czym zresztą zazwyczaj trąbią wpisy w mediach społecznościowych. Czy to błąd organizacji czasu, faktyczny jego brak, czy może lenistwo? Nie wiem tego, ale czasem o tym myślę.
Spotykam się z zaskoczeniem, gdy rozmawiając z kimś starszym o 20 czy 30 lat mówię, że nie mam czasu widywać się ze znajomymi, że moje życie towarzyskie praktycznie nie istnieje. Spotykam się z niedowierzaniem. W czasach, gdy byli młodzi, często mieli wszystkich znajomych pod ręką, na miejscu, często na jednym osiedlu. Do pracy 10 minut piechotą to nie to samo, co godzina dziennie poświęcona na dojazd. Sklep osiedlowy to nie market, w którym wszyscy robią zakupy wtedy, kiedy wychodzisz z pracy. To wszystko zajmuje czas. A gdzie w tym wszystkim czas na relaks?
Bawią mnie pytania o plany urlopowe. Bo jak urlop to albo powinnam wygrzewać dupę na plaży, albo jeździć po rodzinie. Tyle tylko, że ja nic nie muszę i nic nie powinnam. Nikomu nic do tego, czy i jak spędzam swój urlop. To ma być wypoczynek mój, nasz. Nasze lenistwo. Tylko my i cisza i spokój. Czy przy każdej wolnej chwili mam wsiadać w auto i jechać w odwiedziny? Mogę. Ale nie muszę.
Nie wiem, czy poza mną i kilkoma osobami, szersze grono osób też miewa tego typu rozmyślania. Dajcie znać w komentarzu, czy was również czasem łapią tego typu myśli :)
Bawią mnie pytania o plany urlopowe. Bo jak urlop to albo powinnam wygrzewać dupę na plaży, albo jeździć po rodzinie. Tyle tylko, że ja nic nie muszę i nic nie powinnam. Nikomu nic do tego, czy i jak spędzam swój urlop. To ma być wypoczynek mój, nasz. Nasze lenistwo. Tylko my i cisza i spokój. Czy przy każdej wolnej chwili mam wsiadać w auto i jechać w odwiedziny? Mogę. Ale nie muszę.
Nie wiem, czy poza mną i kilkoma osobami, szersze grono osób też miewa tego typu rozmyślania. Dajcie znać w komentarzu, czy was również czasem łapią tego typu myśli :)
Brak komentarzy: