Job interview, czyli uciekaj gdzie pieprz rośnie.

Z napisaniem tego posta nosiłam się kilka miesięcy. Nie będzie to przepis na udaną rozmowę kwalifikacyjną ani rozkoszną autoprezentację, która urzeknie rekrutera. Ale do rzeczy...
źródło
Pracę zmieniałam do tej pory tylko raz. Mój rozwój zawodowy zmienił diametralnie swój kierunek jakieś 12 miesięcy temu. Właśnie wtedy odbyłam te wszystkie mniej lub bardziej udane rozmowy kwalifikacyjne, gdzie prezentowałam swój urok osobisty, czar i cały pakiet umiejętności, które posiadam. Swoją drogą bardzo dobrze się stało, że jestem w miejscu w którym jestem, z wiedzą, którą non stop poszerzam. Z ludźmi, których lubię i szanuję i ufam, że postrzegają mnie podobnie. Przeszłam fantazyjne rekrutacje w różnych firmach, sama również rekrutowałam pracowników w przeszłości. Szczególnie zapadły mi w pamięć dwa spotkania rekrutacyjne. Każde z nich dotyczyło zupełnie innej pracy w branżach, z którymi nigdy nie miałam nic wspólnego.
Recepcjonistka vel. Manager lokalu
Jest na Obrzeżnej takie miejsce, zwane salonem kosmetycznym. W zasadzie są tam trzy a może cztery zarejestrowane działalności gospodarcze. Szyldy tylko dwa. Salon prowadzi pani, której wizerunek niekoniecznie pozytywnie świadczy o usługach, jakie sprzedaje. Nie pamiętam, jakie warunki pracy były mi przedstawione na stanowisku Recepcjonistki- na takie aplikowałam. Pamiętam jedynie z tej części rozmowy, prowadzonej zresztą przez mężczyznę, iż do moich obowiązków należeć będzie szereg czynności mocno wykraczających poza pracę na recepcji. Generalnie brakowało tylko tego, żebym tam jeździła na szmacie, była marketingowcem, handlowcem, itd. W połowie spotkania zostałam poproszona bezpośrednio do właścicielki, która miała dla mnie inną, lepszą propozycję. Wymyśliła sobie otwarcie burgerowni, którą miałabym zarządzać. Zarobki oczywiście mega wysokie, pracy dużo. I pytanie, które rozwala człowieka: Czy pani kogoś ma? Bo ja potrzebuję dyspozycyjnej osoby, a nie kogoś kto sobie zaraz założy rodzinę! Pracy nie przyjęłam głównie z uwagi na powyższe pytanie ale też dlatego, że jej osoba nie była wiarygodna. Moje życie prywatne i plany z nim związane nie powinny obchodzić mojego pracodawcy w stosunku do wykonywanych obowiązków, a już na pewno nie powinny być czynnikiem decyzyjnym w procesie rekrutacji. Ponadto w oczekiwaniu na rozmowę byłam świadkiem sytuacji, w której właścicielka dosłownie wyrzuciła swoją byłą pracownicę z salonu. No trochę przyzwoitości, moi mili!

Pracuś na słuchawce
Mordor na Domaniewskiej. Jedna z największych firm ubezpieczeniowych. Grupowe spotkanie rekrutacyjne. Oglądamy film, w którym nasz potencjalny pracodawca jawi się jako wybawca z każdej opresji. Jedyny i doskonały wybór dla każdego konsumenta. Stanowisko nieskomplikowane - żadnej sprzedaży, praca tylko z klientem stałym. Rekruterka nie potrafi jasno odpowiedzieć na pytanie jednego z uczestników nt. dalszych warunków współpracy i możliwości otrzymania normalnej umowy. Generalnie sprawia wrażenie łani wypłoszonej z lasu. Firma zapewnia szkolenie. Szkolenie, którego pierwszych 10 dni jest bezpłatnych, a kolejnych dziesięć z zabójczą stawką 7 zl za godzinę. Brutto. Do tego co najmniej jeden weekend w miesiącu pracujący, święta czasem też. Minimalne godziny to 45h/tydzień. Jeśli dobrze liczę, to zamiast 8h pracuje się 9. Po przepracowaniu pierwszego miesiąca twój zarobek brutto to aż 630zł. Potem jest nieco lepiej - stawka podskakuje do 9 zł brutto. Żyć nie umierać. Albo raczej żyć, ale rachunków nie opłacać. Przy takiej pozycji, jaką ma ta firma na rynku, proponowanie ludziom takich warunków zatrudnienia to skandal i odzieranie ludzi z godności. Albo robienie z nich idiotów. Najpierw oglądasz film, w którym przedstawione są milionowe zyski spółki, by potem dostać obuchem w twarz, gdy dowiadujesz się, ile będziesz zarabiać. Granda.   

Wszyscy mają oczekiwania względem kandydatów. Czasem jednak zapominamy, że pracodawca też się musi godnie zaprezentować. Nie wystarczy wystawić oferty pracy i czekać na potencjalnych pracowników. To, jak duży jest odzew na ogłoszenie, jaka  jest rotacja pracowników, ile osób rezygnuje po wstępnej rozmowie powinno sugerować jakiś problem. Być może skłonić również do zmian w procesach rekrutacji. Szczególnie teraz kiedy pracę łatwo można zmienić. Niekoniecznie na pracę marzeń, albo taką z wysokim wynagrodzeniem. Taką, gdzie człowiek będzie traktowany jak człowiek, a nie jak robol i chodzący pieniądz, który można wycisnąć do cna i rzucić w kąt. Pracownik doceniany to taki, którego pracę się szanuje i wynagradza w sposób, który jest akceptowany przez obie strony. Mam jednak nieodparte wrażenie, że odsetek pracodawców takich jak opisani w dwóch powyższych akapitach, nie zniknie. Dlaczego? To proste- jest mnóstwo osób, które przyjmą jakąkolwiek pracę. Gdy bieda zagląda nie tylko do portfela, ale do garnka, trzeba schować dumę do kieszeni, zakasać rękawy i zapie.... Z taką właśnie sentencją zostawiam was dziś. Ku przemyśleniom, co można byłoby zrobić, żeby żyło się lepiej.



Idealny pracodawca: czy tacy jeszcze istnieją?


Pozdrawiam
Toss

2 komentarze:

  1. Recepcjonistka i mega wysokie zarobki? :D
    W Cinema City płacą (słyszałam od koleżanki) na obsłudze widza jeszcze lepiej, bo mniej niż 7 złotych :D Chociaż lepsze to niż darmowe staże na jakie niektórzy się zgadzają (tragedia).

    OdpowiedzUsuń
  2. 7 zł netto nie wygląda tak marnie jak 7 zł brutto :/
    Nadal nie wiem, co miałabym tam robić jako recepcjonistka, ale...może lepiej wiedzieć mniej ;)

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.