Pokolenie narzekaczy

 źródło

Ostatnio czytam sporo artykułów. Poznałam historię Dominiki, tej od 16 gr napiwku. Historia pracy w poznańskim Amazonie też nie jest mi obca. Przeglądam zawsze komentarze pod takimi chwytnymi tekstami. 

Bardzo przykry wydźwięk ma stanowisko wielu osób wypowiadających się w kwestiach poziomów wynagrodzeń i statusu życia. Poczucie luksusu dla każdego jest czymś innym - to jest fakt. Dziwna jest ta nasza mentalność: brać jak najwięcej od innych, od siebie nie dawać nic. Albo zazdrościć wszystkim tego, że mają więcej od nas samych. Albo oceniać nasz kraj jako ten, w którym nie można godnie żyć i wyjeżdżać masowo za granicę. Nie twierdzę, że jest u nas różowo - bo nie jest. Ale czy przypadkiem nie przesadzamy? Czy to nie jest sztucznie kreowana nagonka?
W większym mieście osoba nie posiadająca wyższego wykształcenia jest w stanie znaleźć zatrudnienie na pełen etat za 2 tys. netto. Owszem, na umowie śmieciowej. Często poniżej swoich oczekiwań. Oho, oczekiwania to my mamy wielkie. Nie narobić się, a zarabiać kokosy. Nie ma nic bardziej irytującego niż biadolenie, jak to jest w pracy źle, jaki idiota z tego szefa, zespół beznadziejny, a pensja za niska. Nie pasuje ci praca? Droga wolna- idź i znajdź sobie taką, która ci będzie odpowiadać. Nie odejdziesz, bo rachunki same się nie opłacą? To przynajmniej manifestuj w sobie to swoje niezadowolenie, ty wieczny narzekaczu.

Przerost formy nad treścią, czyli jegomość absolwent
Niewielu znam absolwentów uczelni wyższych, którzy w trakcie studiów nie pracowali. Chyba zwyczajnie już się przyjął u nas model studenta, który dorabia sobie w miarę możliwości i czasu wolnego. Ci którzy studiując pracowali mają więcej pokory i zrozumienia dla rynku pracy. Nie stoją na piedestale swojej dumy i wygórowanych ambicji. Nie tak jak grupa tych, których rączki na studiach nie skalane były robotą. Ci pierwsi są w stanie podjąć pracę za mniejsze pieniądze. Ci drudzy wolą być bezrobotni , niż utrzymać się na stanowisku, na którym nie wymaga się od nich tyle, ile oczekują. No i rzecz jasna pieniądze są nie takie same jak na stanowisku prezesa. Bo przecież każdy chce być dyrektorem, prezesem i panem-władcą świata. Najlepiej od razu po studiach. Bez doświadczenia zawodowego. Od zaraz, z umową o pracę, benefitami i pensją z kilkoma zerami przed przecinkiem. Warto jednak przypomnieć, że wyższe wykształcenie nie gwarantuje miejsca pracy. Nikomu i nigdy. Zresztą niejednokrotnie bacznie obserwując ludzi o wielu zlepkach literek przed nazwiskiem (np. dr, mgr, prof. dr hab.) odnoszę wrażenie, że chyba zaszła pomyłka. Profesor, serio? A mówią, że studia uczą...

Szkoda, że tak trudno jest zauważyć, że czasy komuny już dawno za nami. Pracę można zmienić łatwo. Takie samo prawo do zmiany ma pracownik jak i pracodawca. Nie jest już tak, że pracodawcy wstrzymują się przed zmianą zespołu w obawie o gorsze wyniki firmy. Być może nadal taki model postępowania utrzymuje się w instytucjach publicznych, zgodnie z założeniem, że co publiczne to niczyje i hulaj dusza, piekła nie ma. Prawda jest bolesna: kasa nie spada z nieba. Trzeba ciężko pracować, żeby cokolwiek w życiu osiągnąć. Z roszczeniową postawą każdy kandydat do pracy zostanie odprawiony z kwitkiem. Nie zachęcam jednak do tego, żeby przy niezadowoleniu z własnej pracy tkwić w niej nadal, tłumić swoje negatywne emocje i nie robić niczego w kierunku zmian ku lepszemu. Trzeba robić jak najwięcej, żeby było tylko lepiej. Tylko może nie narzekać publicznie, bo to naprawdę czarny PR zawodowy. 

Czy mamy wygórowane oczekiwania wchodząc na rynek pracy?
Wieczne narzekanie: czy ty też to robisz, a może znasz kogoś takiego?

Pozdrawiam 
Toss

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.