Powrót do klasyki farbowania: Henna Sattva Ciemny Brąz

Moje włosy mają swoje lepsze i gorsze momenty, a moje podejście iście sceptyczne do fryzjerów wbrew pozorom nie pomaga w zachowaniu względnie kształtnej fryzury rodem z okładki magazynu dla przebojowych kobiet. 
Ostatni raz u fryzjera byłam w marcu, gdy robiłam sobie ombre oraz cięcie. Usługę wykonano dobrze, choć więcej do tego salonu już nie wróciłam i nie planuję. No nie wiem tak już mam, że albo mi fryzjer się spodoba, albo nie. Do tej pory włosy układają mi się dość dobrze, więc samo cięcie oceniam bardzo dobrze. Jedynie wkurzało mnie, że linia rozjaśniania już nieco zmarniała, co zresztą po tylu miesiącach od wykonania ombre też jest oczywiste. 


Cofnęłam się pamięcią o 3 lata wstecz, kiedy jako posiadaczka włosów bardzo długich cieszyłam się ich fenomenalną wręcz kondycją i tym, jak prezentowały się chociażby po umyciu pierwszym lepszym szamponem. Olśniło mnie wtedy, że przecież sprawcą całego włosowego splendoru i gwiazdą jest stara dobra - henna. Tak właśnie! To Lawsonii zawdzięczałam bujne, pogrubione pasma, które mogłam myć co 3-4 dni, a i tak w międzyczasie włosy prezentowały się naprawdę bardzo dobrze. Takiego efektu nie osiągnęłam żadną farbą drogeryjną. 

Zapragnęłam wrócić do tego stanu. I stanęłam przed dylematem: co wybrać? Powrócić maksymalnie do korzeni i zdecydować się na tradycyjny zielony proszek, czy może kupić jakiegoś gotowca?

Mam za sobą farbowanie hennami Khadi, a recenzje tych produktów możecie przeczytać tutaj. 

Redhead, czyli o hennie kilka słów

Alternatywą dla henny tradycyjnej było farbowanie farbą Herbatint.

Na włosach zagościła również henna irańska, czyli kolejna gotowa farba z henną w składzie.

Poczytałam sobie co nieco o hennach i ostatecznie wybrałam hennę Sattva w odcieniu Dark Brown. Nie znalazłam zbyt wielu opinii i recenzji na temat produktów Sattva i uznałam, że mimo wszystko warto spróbować. O zgrozo często mam tak, że właśnie te niepopularne, ubogie w recenzje produkty mają bardzo dobre składy i działanie.

Hennowanie zrobiłam sobie dwuetapowe z racji mocno rozjaśnionych włosów. Jakieś 2 tygodnie temu zrobiłam sobie 50g porcję henny wymieszanej z wodą o temp. ok 50 stopni. Dodałam trochę odżywki bananowej z Kallosa. Z mieszanką chodziłam na włosach ok 2-3 godziny. Potem tradycyjnie już kolejne 2 dni nie myłam włosów, by pozwolić hennie osiągnąć ostateczny odcień na włosach. Sukces był - bo pasma rozjaśnione nie stały się zielone i ładnie ściemniały na odcień brąz. Farbowanie ponowiłam w ostatni piątek wykorzystując pozostałą hennę. Sattva pakowana jest w kartonową tubę, w której znajdzie się 150g henny, pędzelek do farbowania, rękawiczki oraz czepek, a jej koszt z przesyłką zamyka się w ok 40 złotych (ja swoją hennę zamawiałam w jednym ze sklepów przez Allegro).

Bezpośrednio po hennowaniu włosy są grubsze, choć nieco przesuszone. Z powodzeniem wytrzymują 2-dniowe niemycie, co u mnie zawsze jest wielkim zaskoczeniem. Nie ma co jednak ukrywać, bo henna to straszny brudas. Lepiej odpuścić sobie po hennie basen i jasne koszulki. Praktyczniej jest też w tym okresie przejściowym - od farbowania do pierwszego mycia - wiązać włosy. Wszystko po to, by uniknąć osadzania się henny na karku, co nieestetycznie może wyglądać. Ja zapobiegawczo stosuję również inną poszewkę na poduszkę, by nie niszczyć pościeli. 

Do plusów henny, poza tymi wspomnianymi na samym początku dzisiejszego wpisu, zaliczyć też trzeba fakt, że henna jest bezpieczną metodą farbowania i można ją stosować podczas ciąży.

Kolejne hennowanie pewnie za kilka tygodni, gdy nieco się wypłucze pigment, który udało mi się aktualnie uzyskać.

A dla Was hennowanie to przyjemność? Stosujecie tą metodę koloryzacji i pielęgnacji włosów?


1 komentarz:

Obsługiwane przez usługę Blogger.