O matko! 35 tygodni za nami
Dobrnęłam do 36 tygodnia ciąży. Borówka ma się w brzuszku dobrze, choć ewidentnie ma mało miejsca do fikania koziołków. Każdego wieczora urządza sobie za to MMA -Borówka i przekopuje dzielnie matkę i ojca-który do niej gada przez moje krągłości.
Ostatnie tygodnie to mentalne przygotowywanie się do Wyborówkowania. Jest to też teoretycznie moment, w którym powinnam kończyć kompletowanie porodowej wyprawki. Ale jestem w powijakach jeśli o to chodzi. Ma na to wpływ kilka czynników i jednym z nich jest przeprowadzka, która niemalże na dniach nastąpi. Wtedy już będę mogła zamówić łóżeczko, wózek i fotelik i ze stoickim spokojem oczekiwać do rozwiązania.
Brzuszek się zmienił. Bardziej przemieścił się jakby do przodu - i śmiejemy się, że wygląda jak pocisk. Jest też niżej, ale raz, że to kwestia przekręcenia się Borówki, a dwa - no grawitacja. Mniej komfortowo się przez to chodzi. Siedzenie też nie jest tak fajne, jak było kiedyś. Najlepszą pozycją jest za to pozycja leżąca - czyli jak zawsze super.
Minione tygodnie to też czas, kiedy naprawdę opadłam z sił. Myślę, że każda kobieta, która ma ciążę za sobą rozumie ten stan i ten okres ciąży po 30 jej tygodniu, gdy naprawdę z dnia na dzień zmienia się poziom energii i witalności. Nie pomaga w tym również fakt, że pogoda jest jaka jest, a ludzie są tacy, jacy są. Naprawdę na palcach jednej ręki możemy policzyć sytuacje, gdzie skorzystałam z przywileju bycia w ciąży. Z reguły jednak wszędzie trzeba odstać swoje.
Rozbiła mnie ostatnio sytuacja w placówce prowadzącej sprzedaż energii elektrycznej. Wiecie - dzikie kolejki, choć tym razem udało nam się mieć trzeci numerek, a czas oczekiwania przy tych dwóch osobach w kolejce wynosił godzinę. W międzyczasie przemiła Pani Ambasadorka krążyła między klientami rozpytując o pomoc i pomagając wypełnić potrzebne dokumenty. I była wtopa, bo pani najpierw upierała się, by w odpowiedniej rubryce wpisać jedną wartość, a potem zorientowała się, że popełniła błąd. Uznała jednak, że "może się uda i to przejdzie". Nadchodzi nasza kolej, rozsiadam się wygodnie z tą moją Borówką w brzuchu i przekazuję cały plik papierów osobie, która mnie obsługuje. Pani mi mówi, że tutaj jest błąd, a że to dokument od dewelopera, to bez parafki umocowanej osoby to nie przejdzie i że mam sobie pojechać i taką parafkę załatwić. Patrzę więc na panią, która rozkłada ręce i tako oto rzeczę do niej, że jak to będzie tyle trwać, to ja zdążę urodzić tu i teraz i to jest błąd ich pracownika, który upierał się, że to jest właściwa wartość do wpisania w tej rubryce, więc to oni mają to rozwiązać tak, żeby było dobrze. Pani zgarnęła papiery i poszła po poradę do kierownika placówki. Nagle, jak za dotknięciem magicznej wręcz różdżki okazało się, że korektor ma moc magiczną i można bez parafki poprawić dokument, zawrzeć umowę i rozwiązać sytuację w sposób satysfakcjonujący obie strony. Dabum - nie zadzieraj z ciężarną. A tak kompletnie serio, to za mną w kolejce była sąsiadka - pani z tego samego osiedla- której Ambasadorka też wcisnęła wpis niewłaściwych danych i pani zrezygnowana pojechała do dewelopera robić korekty. Morał tej historii jest taki, że jak ktoś robi babola, to trzeba egzekwować korekty u źródła. Nie dać się spławiać na ładne oczy i rozłożone z pozornej niemocy rączki. Bo wszystko się da - wszystko jest kwestią chcenia i argumentacji.
Brak komentarzy: